„Zemsta rodziny Omletów” – recenzja

Recenzja książki „Zemsta rodziny Omletów”.
Pamiętacie lata 90 -te?

Ja pamiętam je doskonale, wszakże na ten czas przypadły lata mojego dzieciństwa. Disco Relax w niedzielne poranki, gdzie można było posłuchać najnowszych hitów Boysów; kasety magnetofonowe, które można było cofać kredką, a następnie pieczołowicie umieścić w srebrnym walkmanie; gumy Turbo z tatuażami tracące smak po minucie czy zbierane do segregatorów kolorowe karteczki - to codzienność tamtego życia. Nie mogę zapomnieć o grach telewizyjnych Pegasus, w które potrafiłam zasuwać całe noce; o reklamach w stylu „Snack, snack z nieba spadł” oraz o tych beztroskich dniach spędzonych na dworze z ferajną innych dzieci, gdy umorusani, ale szczęśliwi zajadaliśmy kanapki z masłem i cukrem, maczugi oraz draże Korsarz. Dodam, że tyle luzu i wolności, co w latach 90-tych nigdy więcej nie miałam!

Miłoszek Omlet (cóż za nazwisko!) mieszka w bloku. Ja miałam to szczęście, że nie wychowywałam się w bloku, ale na koloniach małej wsi, jednak zdaję sobie sprawę, że kiedy sąsiad zadziera z sąsiadem, to nic dobrego z tego wyjść nie może. Taki scenariusz ma miejsce właśnie w przypadku Miłosza, nieco otyłego czwartoklasisty, który zamiast ćwiczyć na lekcjach wychowania fizycznego konsumuje kolejne śniadanie. Tak się składa, że obok naszego bohatera siada największy klasowy łobuz – Patryk - który upokorzony przez nauczyciela postanawia Miłoszkowi w ramach odwetu spuścić łomot. Gdy pobity chłopiec wraca do domu, jego ojciec postanawia wymierzyć sprawiedliwość szkolnemu opryszkowi. Co się stanie? Nie chcę psuć wam zabawy z odkrywania tej historii, więc powiem jedynie, że miejscami będzie absurdalnie, miejscami groźnie, a miejscami dość szaleńczo.

„Zemsta rodziny Omletów” nie jest książką dla dzieci, mimo że sugeruje to i tytuł, i opis – to zdecydowanie książka dla dorosłych. Początkowo bardzo ciężko było mi się „wkręcić” w styl autora; w narrację, która ma swoje, specyficzne tempo. Wydawało mi się, że jestem wybitnym znawcą lat 90-tych, skoro w nich się wychowałam, jednak czytając powieść, nie rozumiałam niektórych żartów; miałam wrażenie, że słyszę je pierwszy raz. Nic dziwnego, autor naprawdę mocno wszedł w popkulturę tamtych lat. Język, którym posługuje się pisarz, jest niezwykle kwiecisty; a nawet powiedziałabym, że przesadzony. Wiele nazw własnych zostało celowo zmienionych; a błędy językowe wynikają z artystycznej kreacji języka poszczególnych postaci, jednak momentami miałam wrażeniem, że tego wszystkiego jest tu po prostu za dużo.

W książce były momenty, przy których naprawdę się uśmiałam. Rozbawił mnie opis szkoły, scena w szatni i u fryzjera; śmiałam się z niektórych słownych utarczek bohaterów. Mimo to z dość dużym niesmakiem czytałam sceny, gdzie opisane zostały różne patologiczne sytuacje i wtedy cały uśmiech schodził mi z twarzy błyskawicznie. Robienie sobie heheszków z przemocy jakoś mi nie leży, choć zdaję sobie sprawę, że być może taka właśnie była koncepcja tej książki.

„Zemsta rodziny Omletów” to książka dość specyficzna, nieprzeznaczona dla wszystkich. Jeżeli ktoś wychował się w latach 90-tych, lubi wracać wspomnieniami do tamtych czasów; podoba mu się specyficzny humor, to z pewnością będzie zadowolony. We mnie książka wzbudziła dość mieszane uczucia. Był momenty, że śmiałam się do rozpuku, a były i takie, że przechodziły mnie ciary żenady. Mimo wszystko uważam, że czas spędzony z powieścią nie był stracony. Polecam pokoleniu dzisiejszych 30 – to i 40 – to latków.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Jakub Kaleta, „Zemsta rodziny Omletów”, Novae Res, Gdynia, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat