„Życie towarzyskie i uczuciowe” – recenzja

Recenzja książki „Życie towarzyskie i uczuciowe”.
Oto Warszawa jakiej nie znacie (lub już zapewne nie pamiętacie). I dość trudno uwierzyć, że taka kiedyś istniała.

Leopold Tyrmand to postać nietuzinkowa. Pisarz, publicysta, którego nazwisko kojarzyć się może zarówno z rodzącym się w powojennej Polsce ruchem jazzowym, jak i z chyba najgłośniejszą powieścią sensacyjną tamtych lat – "Złym". I choć oczywiście "Zły" zapewnił Tyrmandowi rozpoznawalność (ale też skupił na nim wzrok urzędników państwowych), to Leopold w swoim literackim dorobku ma zdecydwanie więcej książek, o których dobrze się dziś dyskutuje.

Ostatnio, dzięki wydawnictwu MG na półki w księgarniach trafiło "Życie towarzyskie i uczuciowe" tego autora. Zanim jednak skupię się na treści i swoich wrażeniach z lektury, nie mogę się powstrzymać, aby nie wspomnieć o samym wydaniu tej pozycji. Twarda oprawa (a przy tym matowa, nieco "tekturowa" w teksturze okładka), w przyciągającym wzrok różowym kolorze, z prostą (i jakże czytelną po zapoznaniu się z książką) grafiką, z miejsca mnie kupiła. Już teraz mogę powiedzieć, że to książka, która fantastycznie będzie się prezentowała w domowej biblioteczce, a także doskonale sprawdzi się jako prezent (a przecież Święta tuż-tuż).

O czym jest "Życie towarzyskie i uczuciowe"? To tak naprawdę opis, obfitujący w bardzo celne spostrzeżenia, środowiska inteligencji twórczej i artystów ówczesnej Warszawy. Książka ta (publikowana we fragmentach) wzbudziła niemałe zamieszanie na warszawskich salonach, bowiem z poszczególnych opisów, przytaczanych przykładów, można było domyślić się, jakie osoby autor punktuje i jakie niemoralne zachowania wytyka palcem. Obok czegoś takiego nie można było przejść obojętnie.

Po latach "Życie towarzyskie i uczuciowe" czyta się już i odbiera zupełnie inaczej. Mniej jest tych buzujących emocji, mniej oczywiste są pewne niedopowiedzenia (których rozszyfrowanie nie sprawiłoby żadnych trudności komuś, kto żył w tamtych czasach był obserwatorem tej rzeczywistości). To jest pewna trudność i z pewnością sporo książce odbiera. Miałam więc takie poczucie, że moja lektura była znacznie uboższa, skupiona na zupełnie innych aspektach. Mniej bowiem analizowałam same anegdoty czy opisywane sytuacje, a bardziej... to, jakie elementy życia, jakie zachowania były wówczas ogólnie uznawane za niemoralne i bulwersujące. I pod tym kątem muszę przyznać, że była to ciekawa książka.

To, do czego również muszę się odnieść to język, jakim posługuje się Leopold Tyrmand. Na początku aż się nim zachłysnęłam. Miałam wrażenie, że namalował przede mną powojenną Warszawę z zarysowanymi, ale nie przytłaczającymi detalami, pełną życia, tak plastyczną. Od pierwszych zdań oczyma wyobraźni widziałam to, o czym autor opowiada. Jednak po kolejnych kilkudziesięciu stronach zaczęłam wytracać swoje czytelnicze tempo. Tej formy zaczęło być dla mnie zbyt dużo, przytłaczała mnie ilość opisów, zbyt rozbudowana, zbyt intensywna. Utrzymania uważności nie ułatwia także to, że w samym wydaniu, strony są wypełnione tekstem, jest na nich mało światła, przez co oczy znacznie szybciej się męczą. "Życie towarzyskie i uczuciowe" lepiej jest więc sobie dawkować, sięgać po nie małymi porcjami, dzięki czemu odkrywanie prawdy o układach, blichtrze, lizusostwie, dwulicowości i hipokryzji tego światka, są bardziej angażujące.

Lektura tej książki pozostawiła mnie z taką refleksją, że choć tamten świat już przeminął i wydaje się on przez to bardzo odległy, to jednak mechanizmy społeczne, tak celnie punktowane przez Tyrmanda, pozostają dokładnie takie same i dziś.

AP
(biuro@dlalejdis.pl)

Leopold Tyrmand "Życie towarzyskie i uczuciowe" Wydawnictwo MG, Kraków 2021




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat