„Życie z kartonu” – recenzja

Recenzja książki „Życie z kartonu”.
„Black Mirror w polskich realiach” – obiecywali. W książce „mieszają się najrozmaitsze style, światy i czasy” – przekonywali. Sprawdź, którą książkę w 2019 roku omijać!

Jako miłośniczka produkcji Netflixa i wierna fanka serialu „Black Mirror” nie mogłam nie sięgnąć po zbiór opowiadań polskiej autorki Anny Laszczki pt. „Życie z kartonu”. Jak przekonuje dystrybutor w tyle książki, „w tomie […] mieszają się najrozmaitsze style, światy i czasy”. Ktoś mógłby odpuścić, sięgnąć po historie przyziemne i realne, ale nie ja. Fantastyka? Oniryzm? Szczypta magii w życiu codziennym? Poproszę!

Był wieczór. Nastawiłam odpowiednią muzykę, przykryłam się kocem i zaczęłam lekturę debiutanckich opowiadań Laszczki. W połowie pierwszego mina mi zrzedła. Autorka nieudolnie próbowała zbudować nastrój tajemnicy, jednocześnie zdradzając istotny fakt w tytule. Postanowiłam jednak dokończyć i zabrać się za kolejne opowiadanie. Może w nim odnajdę tę „zupełnie fantastyczną historię” obiecywaną przez dystrybutora – pomyślałam.

Niestety kolejne opowiadania były tak samo realistyczne jak pierwsze. Na dodatek każde okazało się przesycone osobistą ideologią autorki i jej wiarą w Boga. Czy to tani chwyt na trafienie do serc osób wierzących? Możliwe. Ja przy trzeciej historii o tym, jak to Bóg pomaga, czuwa i jest dobry, miałam ochotę wydłubać sobie jedno oko. Nie lubię książek, w których narrator poucza mnie, jak mam myśleć, i przestawia „jedyną prawdę”. W rzeczywistości nie ma jedynej prawdy. Wszystko zależy od przekonań.

Przesyt ideologiczny to jednak nie wszystko, co mnie w opowiadaniach z tomu „Życie z kartonu” zmęczyło. Chyba nawet bardziej przeszkadzał mi fakt, że Laszczka nie jest dobrą pisarką. Jeśli skończyła studia humanistyczne – trudno powiedzieć, z racji iż nie udostępniono czytelnikom notki biograficznej – to nie miała okazji trafić na polonistę, który wytłumaczyłby jej, dlaczego nie buduje się długich tekstów z niemal samych zdań złożonych. Złożonych wielopiętrowo i zawiłych. Oto przykłady:
- „Wygłosiwszy tę mającą ją uspokoić kwestię, nadspodziewanie sprawnie zakręcił się na pięcie i powtórnie skrzypiąc drzwiami, zniknął w ciemnym korytarzu”.

- „To dziwne, ale w tym pomieszczeniu robili tak wszyscy, którzy zostawali tu sam na sam z wybijanym zielonym pluszem fotelem, toaletką z dwiema maleńkimi szufladkami i pyszniącym się karykaturalnymi odbiciami lustrem”.

- „Było tak cicho, że miała wrażenie, iż słyszy opadający na toaletkę różowy puder, który wzniósł się w powietrze, gdy nieopatrznie zbyt gwałtownie podniosła rękę”.

Jak pewnie zauważyliście, zdania zostały wzięte z tego samego opowiadania, a nawet tej samej kartki. Nie poświęciłam wiele czasu, by je znaleźć, ponieważ takie jest co drugie zdanie w historiach Laszczki. Może autorka sądzi, że im bardziej je rozbuduje, tym wyda się lepszą pisarką? Cóż, jest na odwrót. Podczas czytania czułam się tak, jak w  liceum, kiedy klasa miała przeczytać „Nad Niemnem”. Zmęczenie to łagodne określenie.

Nie dotrwałam nawet do połowy „Życia z kartonu”. Szkoda mi czasu na tak złe książki, zwłaszcza że czytam sporo: i prywatnie, i przygotowując materiały recenzji. Sama na pewno po kolejne utwory Laszczki nie sięgnę. Wam też odradzam. Tym zaś, którzy się natną, współczuję.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Anna Laszczka, „Życie z kartonu”, Gdynia, Novae Res, 2019 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat