Na żółtej sofie siedziałam i z pisarzem rozmawiałam… - wywiad z Elżbietą Sidorowicz

Jest zodiakalną rybą i – jak sama twierdzi – musi uważać, bo ten znak jak w masło wchodzi w różnego rodzaju nałogi.

Swoje powieści pisze ręcznie, a dopiero potem przepisuje je na komputerze, gdyż w razie pomyłki może wrócić do poprzedniej wersji napisanego zdania. Posługuje się piękną polszczyzną i całym sercem kocha poezję, ubolewając, że jest jej w naszym życiu tak mało. Marzy o tym, aby móc utrzymać się z pisania.

O kim mowa? O Elżbiecie Sidorowicz – autorce dwóch powieści z serii „Okruchy gorzkiej czekolady”. W ostatni weekend wakacji miałam przyjemność gościć ją w swoim domu. Pyszne jedzenie, kieliszeczek wytrawnego alkoholu i atmosfera spokoju sprzyjały żartom, wymianie doświadczeń oraz niezwykle owocnym pogawędkom. O czym? O tym, co nas inspiruje, o różnych ciekawych historiach; o marzeniach – tych spełnionych i niespełnionych, a przede wszystkim – o szeroko pojętym życiu. Specjalnie dla czytelniczek dlaLejdis.pl uchylę rąbka tajemnicy naszych rozmów.

Ania Stasiuk: Elżbieto, jak to jest być pisarzem? Jakie to uczucie trzymać swoją książkę w dłoniach?

Elżbieta Sidorowicz: To chyba jeszcze do mnie tak do końca nie dociera... Nie mogę powiedzieć, że od zawsze chciałam pisać książki, raczej pisałam wiersze i bliższe mi było określenie "poetka" niż "pisarka". Ale w pewnym momencie proza sama do mnie przyszła i kazała się pisać, a był to tak silny imperatyw, że mu uległam. Od razu też zdałam sobie sprawę, że pisanie prozy jest czymś zupełnie innym - wymagającym większego zaangażowania czasowego i utrzymania przez długi czas emocji na najwyższym poziomie. Jestem niezmiernie szczęśliwa, że mi się to udało i doprowadziłam powieść do końca. Gdy dostałam po raz pierwszy wydrukowaną książkę do ręki, nie mogłam wprost w to uwierzyć. To cudowne uczucie - widzieć jak myśl, która kiedyś zrodziła się w mojej głowie, która zapisana była w formie ręcznej notatki, raptem stała się realną, fizyczną książką, która można otworzyć i przeczytać. Niewiele rzeczy może się z tym równać...

AS: O tym, że zamierzasz napisać i wydać swoją książkę słyszałam już kilka lat temu od Twojego męża, Andrzeja*. Dlaczego świat musiał tak długo czekać na to, aby poznać losy Ani?

ES: Zaczęłam tę książkę pisać ponad dwadzieścia lat temu. Wtedy w mojej głowie pojawił się pierwszy zarys, "duch" książki. Wymyśliłam większość bohaterów, zapisałam całe strony oderwanymi fragmentami, dialogami, scenami, opisami. Potem zagmatwałam się tak, że odłożyłam pisanie i dopiero kilka lat temu wróciłam do książki. Ale pierwsze fragmenty osadziły mi akcję pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i potem już nie chciałam tego zmieniać. To także sprawiło, że opisany świat jest trochę inny niż świat obecny - z tego też się cieszę. Zresztą te wszystkie dawne fragmenty dotyczą drugiej części książki, bo najpierw wymyśliłam interakcję między Anią a Jeżozwierzem, a aby to się mogło wydarzyć w takiej formie, w jakiej się wydarzyło, musiałam doprowadzić do tego akcję. Ponieważ jestem zasraną perfekcjonistką, więc uznałam, że najpierw powinnam skończyć całą książkę, a dopiero potem zawracać głowę wydawnictwom :) Poza tym miałam obawy, że gdyby wszędzie spotkała mnie odmowa, nie skończyłabym powieści, a raczej zniechęciłoby mnie to definitywnie do pisania. Dlatego z mozołem napisałam trzy tomy, a potem dopiero zaczęłam szukać wydawcy. Sam proces wydawniczy także trwał swoje, więc summa sumarum pierwsza część ukazała się dopiero w zeszłym roku.

AS: Słyszałam, że piszesz swoje powieści… ręcznie. WOW! To takie niespotykane w dzisiejszych czasach…

ES: Tak, zawsze pisałam wyłącznie ręcznie. Może jestem starej daty, ale głęboko wierzę w niezwykle silną, intymną energię, która płynie z mózgu, przez całe ciało, aż do ręki trzymającej długopis. Mam wrażenie, że książki pisane ręcznie są zupełnie inne, od tych pisanych od razu na komputerze. Widzę zapisane słowa, gdy nie pasują mi, mogę je skreślić, ale po skreśleniu wciąż je widzę, nie są bezpowrotnie usuwane z roboczego tekstu. Czasem okazuje się, że były lepsze, trafniejsze niż te wymyślone później, czasem wystarczy tylko przeredagować zdanie, by dobrze się w nim odnalazły. Czasem wystarczy poczekać i przyjrzeć się im na nowo. Nie byłoby ich, gdybym wcisnęła przycisk "delete". Oczywiście pisanie ręczne wydłuża bardzo cały proces. Ja mam taką zasadę, że najpierw piszę do upadłego, prawie tego nie czytając, a następnego dnia czytam uważnie. Najczęściej wtedy od razu rzucają się w oczy wszystkie błędy, niefortunne sformułowania, powtórzenia, niezgrabności. Nanoszę te poprawki i piszę dalej. Po jakimś czasie wracam do dawnych fragmentów, czytam je na nowo; czasem całe wykreślam, w ich miejsce wklejam napisane nowe (tak, tak, karteczka przyklejona taśmą klejącą :) czyli prehistoria), a gdy jestem zadowolona, wklepuję do komputera. Potem następuje czytanie wszystkiego na pliku tekstowym, ale z doświadczenia wiem, że to nie wystarczy, gdyż najlepszą metodą jest wydrukowanie całości i praca na wydruku. Ile tam jest jeszcze poprawek, skreśleń, znowu wklejonych stron! A potem pytasz, dlaczego tak długo trzeba czekać na książkę! No właśnie dlatego. Pamiętam, jak uśmiechnęłam się kiedyś nad komentarzem jednej z Czytelniczek: „pani ma takie lekkie pióro”. Cieszę się bardzo, jeśli finalnie ma się takie odczucie, ale ile było walki wcześniej, właśnie po to, by wyglądało to "lekko", to tylko ja wiem...





AS: Z każdą powieścią wiąże się jakaś anegdotka lub legenda. Jak było z „Okruchami gorzkiej czekolady”?
ES: No, istotnie, wiąże się z nimi anegdotka, ale nie wiem, czy mogę ją przytoczyć :) Zresztą... OK. Wysłałam pierwszą część książki do różnych wydawnictw. Zysk i sp. odpowiedział mi po trzech tygodniach, przesyłając informację, że są zainteresowani i aby dosłać im resztę. Oczywiście wysłałam, no i... nastąpił prawie ośmiomiesięczny okres oczekiwania na decyzję. To był bardzo trudny czas, naprawdę. Wreszcie napisała do mnie pani Aldona Zysk, że chciałaby porozmawiać na temat książki i poprosiła, abym zadzwoniła do niej o szesnastej. Byłam w pracy. Stresowałam się okropnie cały dzień, po pierwsze: jaki będzie wynik rozmowy, po drugie: gdzie mam ją przeprowadzić, gdyż w moim miejscu pracy nie bardzo jest gdzie porozmawiać prywatnie - wszyscy wszystko słyszą. Dodatkowym stresem był fakt, że pracowałam wtedy nad bardzo pilnym i prestiżowym projektem, i mąż mojej szefowej siedział przy mnie praktycznie cały dzień, narzucając mordercze tempo, no i swoją obecność... O godzinie za dwie czwarta mąż szefowej powiedział: „a teraz pani Elżbieto może zrobimy...”, a ja podniosłam się zza komputera, powiedziałam grzecznie, że za momencik, bo muszę pilnie skorzystać z toalety i tam zamknięta, nad sedesem, ignorując różne dobijania się zdesperowanych osób, przeprowadziłam jedną z najważniejszych rozmów mojego życia, a trwała ta rozmowa, bagatela, ponad czterdzieści minut. Potem mój przyjaciel uznał, że jest to tak epicka historia, że powinnam opowiadać ją na prawo i lewo, no więc właśnie to czynię :)

AS: No właśnie, skoro jesteśmy w temacie wydawnictw, to chciałabym się zapytać, czy ciężko jest wydać swoją powieść? Jak wygląda taki proces? Ile nerwów on kosztuje pisarza?

ES: W tej chwili praktycznie można wydać wszystko, co tylko się napisze, istnieje opcja self-publishing lub druk w wydawnictwach publikujących książki z finansowym udziałem autora. Jeżeli jednak mamy ambicję, by wydać książkę tradycyjnie, w dodatku w dobrym wydawnictwie, to na pewno trzeba się uzbroić w cierpliwość i nie tracić wiary. Czekanie na odpowiedź wydawnictwa jest czasem morderczym dla psychiki, przy czym wydawnictwa dzielą się na takie, które: odpowiadają z automatu i to o niczym nie świadczy, odpowiadają personalnie, co jest bardzo miłe, ale też o niczym nie świadczy i takie, które nie odpowiadają w ogóle, czyli ma się poczucie, że wysłało się owoc swojej pracy w jakąś czarną dziurę... Gdy odpowiedź jest pomyślna, wtedy jest oczywiście wielka radość, ale potem zaczyna się proces redakcji książki z przydzielonym przez wydawnictwo redaktorem. Proponowane są wtedy pewne zmiany, w moim przypadku były to głównie sugestie dotyczące interpunkcji i graficznego układu tekstu. Ja na przykład zaproponowałam, aby w pierwszej części, gdy Ania dowiaduje się o śmierci rodziców, zostawić całą pustą stronę, potem na kolejnej stronie umieścić tylko jedno słowo, potem kilka słów, dalej większą sekwencję słów - chodziło mi o graficzne przedstawienie stanu psychicznego bohaterki, do której rzeczywistość nie dociera i uświadomienie sobie strasznej prawdy przychodzi stopniowo, jak u człowieka błądzącego we mgle. Ten graficzny pomysł okazał się nie do przyjęcia dla wydawcy, zmagania trwały długo, efekt jest kompromisem. To są momenty, które kosztują mnóstwo nerwów. Myślę że obie strony mają swoje racje i trzeba jakoś przez to przebrnąć...

AS: To teraz z chęcią zapytam się o samą powieść. Czy początki jej pisania były trudne? Skąd pomysł na fabułę?

ES: Początki były łatwe, bo pisałam fragmenty, które miałam w głowie, podążając bardziej za intuicją, a nie przejmując się finalnym "spięciem" tych fragmentów w całość. Zaprowadziło mnie to na manowce, więc po latach usiadłam jeszcze raz i zaczęłam pisać "po bożemu", czyli od początku do końca, włączając gotowe fragmenty w prowadzoną akcję, którą miałam w głowie od początku. Było to trochę skomplikowane. Sam pomysł na fabułę urodził się dawno temu, chyba jeszcze w liceum, gdy w maturalnej klasie przyszedł do naszej szkoły prawdziwy POTWÓR - profesor matematyki. Był to arogancki, niemiłosierny gbur, którego baliśmy się wszyscy, niezależnie od znajomości przedmiotu, która w naszym liceum plastycznym była... niewielka. To wtedy zaczęłam się zastanawiać, jaki splot okoliczności mógłby spowodować ukazanie ludzkiej twarzy tego faceta, którego nazwisko oczywiście pamiętam, ale go nie przytoczę, bo mam litosierne serce :) Tak więc główne "zawiązanie" fabuły nastąpiło we mnie chyba wtedy. Potem zdarzyło się tak w moim życiu, że zamieszkałam w miejscu, gdzie mieszka książkowa Ania - w pustym domu na przedmieściach Warszawy, bez wody, gazu i ogrzewania, bez telefonu i bez samochodu. Przywoziłam wodę w baniakach i udawałam, że palę w piecu, bo tej czynności nigdy nie udało mi się do końca opanować. Ta okolica była wówczas magiczna, kompletnie nieucywilizowana, jakby przeniesiona gdzieś poza lata i poza epokę... Myślę, że była dla mnie kolejną wielką inspiracją.

AS: Czytając Twoje powieści, miałam wrażenie, że niektóre sytuacje musiałaś przeżyć, bo opisałaś je w sposób niezwykle emocjonalny i sugestywny. Które sytuacje z powieści mają swoje podłoże w Twoim życiu?

ES: No, oczywiście wyżej wspomniane palenie w piecu! Opisałam swoje własne zmagania w miarę rzetelnie. Poza tym wykorzystywanie każdej kropli wody - jak nie przymierzając w Powstaniu Warszawskim! Pierwsze doświadczenia z samochodem. Pierwsze doświadczenia z gotowaniem. To wszystko są wspomnienia z mojego życia. I jest jeszcze rzecz inna - najtrudniejsza. Gdy zaczynałam pisać książkę, byłam w miarę młodą dziewczyną, młodą mężatką, miałam malutkie dziecko. Gdy kończyłam - byłam dorosłą kobietą, której rodzice powoli zaczynali się przygotowywać do przeprawy na drugą stronę... Widziałam ten proces, narastał na moich oczach i wiedziałam, że nic, absolutnie nic nie mogę zrobić. Przy odchodzeniu najbliższych najgorsza jest właśnie ta przerażająca bezradność. Walczysz dopóki można, w pewnym momencie już nie da się walczyć, można wyłącznie czekać na to, co nastąpi. Myślę, że książka była w pewnym sensie terapią, próbą oswojenia tego, co przyjdzie, próbą zrozumienia tego i pogodzenia się. Próbą przygotowania, choć nigdy nie można się do czyjejś śmierci przygotować. Myślę, że książka jest prawdziwa, bo sama wszystkie te sytuacje przeżywałam. Pamiętam, że opisałam pogrzeb rodziców Ani, wyobrażając go sobie i w niedługi czas potem przeżyłam pogrzeb mojej Mamy - nigdy nie zapomnę wstrząsającego uczucia déjà vu, które mi wtedy towarzyszyło...

AS: Czy do powieści wplotłaś jakieś historie, które naprawdę się wydarzyły? Jakieś miejsca, które rzeczywiście istnieją? Osoby, które żyją wśród nas?

ES: Jeśli chodzi o prawdziwe osoby... nie, chyba nigdy nie opisałam kogoś tak dosłownie. Zawsze tworząc bohatera, zlepiałam go z różnych cech różnych ludzi. Od jednego brałam imię, od drugiego zawód, od trzeciego cechy fizyczne i tak stopniowo lepiłam swojego własnego bohatera. Oczywiście w każdym jest też jakaś cząstka mnie. Najwięcej w Ani, to oczywiste, ale też nie jest to portret 1:1, absolutnie nie. Wiele ze mnie jest w Michale, w Pawle Jeżu, w ogóle dostrzegam w sobie wiele tzw. męskich cech, więc wcielenie się w mężczyznę było dla mnie wyzwaniem i nieoczekiwaną przyjemnością.

AS: Ile Oli** jest w głównej bohaterce, Ani?

ES: W samej Ani - niewiele. Natomiast jest niemal dosłowną książkową Olą, która gdy zaczynałam pisać, była właśnie w tym wieku. Wykorzystałam jej wszystkie zabawne powiedzonka, jej empatię, miłość do zwierząt, śmiałość i słodycz... Teraz, gdy moja córka dorosła, widzę też w niej te wszystkie cechy, odmienne od moich, bo ja jestem typowym introwertykiem i neurotykiem... wiecznie użerającym się z własną "nieprzystawalnością" do świata i z innymi cudnymi wewnętrznymi demonami :) Choć jeśli się dobrze zastanowię - to w Ani nastąpiło pewnego rodzaju połączenie cech moich i mojej córki: refleksyjna natura, skłonność do rozpamiętywania, problemy socjologiczne, a z drugiej strony zaradność, dzielność życiowa, dobra organizacja, pracowitość. To wszystko nasze przemieszane cechy, więc źle powiedziałam na początku. Myślę, że jakaś część Oli jest też w Ani.

AS: Jakim jesteś typem pisarza? Kiedy najlepiej się pani pracuje? Piszesz codziennie przez kilka godzin, czy wtedy, gdy nachodzi natchnienie? Jak to jest?

ES: Jestem pisarzem z doskoku. Gdybym miała ten luksus, że wyłącznie piszę książki, to na pewno wyglądałoby to jakoś inaczej. Ponieważ jednak pracuję na pełnym etacie, więc na pisanie zostaje mi tylko czas wolny, czyli późne popołudnie i noc. Piszę zatem nocami. Ale generalnie jest to dla mnie najlepsza pora, gdyż jestem typową sową, która potrafi siedzieć do 1-2 w nocy, za to nie można od niej oczekiwać jakichś fajerwerków o poranku... Do południa jestem zombie. Nie piszę systematycznie. Może tak byłoby lepiej ("nic tak nie pobudza wyobraźni, jak systematyczność"), ale ja, prócz wytrwałej pracy, wierzę jednak w wenę. Pisarz nie jest urzędnikiem, pracującym od-do i prawdopodobnie nigdy nim nie będzie. Zdarzało mi się, że próbowałam przełamać złą passę, więc siadałam do pisania, męczyłam się straszliwie, głównie skreślałam albo w nieskończoność przestawiałam przecinki i za przeproszeniem gie z tego wychodziło. A z kolei innym razem pisałam z palca, bez najmniejszego wysiłku, zgoła w upojeniu, kilkanaście stron ciurkiem. Więc ta tak wyśmiewana "wena" chyba jest jednak konieczna. Ale nie można wszystkiego tylko jej podporządkowywać, nie, to byłoby niebezpieczne :)

AS: Niektórzy pisarze twierdzą, że podczas pisania ich bohaterowie zaczęli żyć swoim życiem; że to nie pisarz, a wymyślony bohater zaczął dzierżyć palmę pierwszeństwa w tworzeniu całej historii. Czy doświadczyłaś tego na własnej skórze?

ES: No więc ja miałam szczęście doświadczyć na własnej skórze tego nieprawdopodobnego fenomenu... a uważam, że jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie się mogą zdarzyć w pisarstwie. Chwile, gdy wymyśleni bohaterowie zaczynają nagle żyć swoim własnym życiem, mają swoje zdanie, mają swoje pomysły, a ja mogę tylko rejestrować ich poczynania. Taka chwila, bardzo wyraźna, zdarzyła mi się w drugim tomie, w czasie wizyt Ani u Michała po studniówce. ABSOLUTNIE nie planowałam takich zdarzeń, tymczasem one same się napisały, nie wiadomo skąd. Uznałam zatem, że moje postacie wiedzą lepiej, co ma się zdarzyć... A były też takie chwile, gdy siadałam do pisania, witałam się grzecznie z bohaterami, mówiłam: „No cześć, co tam u was?” - a ich w ogóle nie było, bo w międzyczasie poszli sobie wszyscy chyłkiem na wódkę, mnie oczywiście nie zabierając :) Oczywiście, mogę się śmiać, ale to chyba świadczy o tym, że stworzyłam realne, soczyste, żywe postacie, choć powstały tylko ze słów. To magia.

AS: Jaki był odbiór Twojej pierwszej powieści wśród czytelników? Jak zareagowali na nią bliscy, rodzina, sąsiedzi?

ES: Odbiór był fantastyczny! Jest to trudna historia, nie dla każdego i dlatego trochę się bałam, puszczając ją w świat. Tymczasem zaczęło do mnie spływać mnóstwo maili od nieznanych Czytelników, którzy pisali jak ważna okazała się dla nich ta historia, ile dała im przemyśleń, wrażeń, emocji i refleksji. Płakałam ze wzruszenia prawie przy każdym mailu... Od blogerów książkowych dostałam wspaniałe recenzje, niezwykle mnie podnoszące na duchu i utwierdzające w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, decydując się na próbę wyjścia z moją historią do ludzi. Bardzo, bardzo jestem wdzięczna tym wszystkim osobom, blogerkom, ale też zwykłym Czytelnikom, że zechcieli podzielić się ze mną swoimi odczuciami. Jest mi też niezwykle miło, gdy sąsiedzi zaczepiają mnie na ulicy i rozmawiają ze mną na temat mojej powieści, odnajdując wspólne dla nas miejsca, krajobrazy, klimat i gdy opowiadają o swych przeżyciach w trakcie lektury. Natomiast jeśli chodzi o rodzinę - mój mąż przeczytał książkę dopiero rok po wydaniu, a córka nie przeczytała w ogóle, twierdząc że i tak wie, co tam jest, a nie ma siły przeżywać wszystkiego od nowa. Widziałaś takie gady? Ale tak naprawdę, wiem że to dla nich trudne, książka najbliższej osoby jest inna dla nich, niż dla zwykłych ludzi, jest intymna, przez co w pewien sposób zawstydzająca, jeśli chodzi o takie obnażenie żony czy matki... Ja ich rozgrzeszam :)

AS: „Okruchy gorzkiej czekolady” są trylogią. O czym przeczytamy w trzeciej części? Uchylisz rąbka tajemnicy?

ES: Część trzecia, co do której wciąż nie zapadła decyzja wydawnicza (!), jest prywatnym dziennikiem matematyka, Pawła Jeża. Pisana jest z punktu widzenia mężczyzny nie-do-dotknięcia, więc myślę, że będzie ciekawa dla tych wszystkich, którzy zastanawiali się, co takiego "siedzi w jego głowie". Dostaną wszystkie odpowiedzi na zadawane sobie pytania, poznają jego tajemnice, ponadto w epilogu zakończy się właściwa fabuła książki jako cyklu - część druga zostawia akcję zawieszoną. Mam nadzieję, że wydawnictwo odpowie na pytania Czytelników, kiedy ukaże się trzecia część, bo takie pytania ciągle kierowane są i do mnie, i do wydawcy. Ja osobiście uważam, że byłaby to zbrodnia - nie dokończyć tej opowieści. Zbrodnia i zachowanie niemoralne w stosunku do czytających.

AS: Co Cię inspiruje? Co sprawia, że chcesz tworzyć?

ES: Życie. Życie jest najlepszą inspiracją dla wszelkich działań twórczych, tak było zawsze i tak będzie. Tylko trzeba te zdarzenia przefiltrować przez swój wewnętrzny kompas, centryfugę, która oddziela rzeczy wartościowe, od tych niewartych zatrzymania, ale na tym polega rola twórcy. I jeszcze trzeba to wszystko przefiltrować przez swoją osobistą wrażliwość. Każdy ma inną, dlatego powstaje tyle różnych książek - każda jest osobnym kosmosem, własnym światem piszącego. Dlaczego tworzę? Mam chyba taką wewnętrzną potrzebę, bo jak na razie nie przynosi mi to ani wielkiej sławy, ani zauważalnych zysków, wydawałoby się, że jest morderczą pracą, której gratyfikacja jest niezwykle opóźniona, o ile w ogóle kiedyś nastąpi... No i co z tego? Widocznie to, co każe mi pisać, jest silniejsze niż rozsądek i zdrowy rozum. "Nie daj mi Boże, broń Boże skosztować tak zwanej życiowej mądrości"... A teraz serio. Pracuję ponad dwadzieścia lat w agencji reklamowej. Całe moje zawodowe życie wmawiam ludziom różne rzeczy. Że będą piękni, zdrowi i szczęśliwi. Że im kwiaty w dupie wyrosną. I gdy porównuję moją pracę z pracą np. lekarza, który wychodząc do domu może sobie powiedzieć "Dziś zrobiłem dobrą robotę. Uratowałem komuś życie. A przynajmniej ulżyłem w cierpieniu", to co ja mogę sobie powiedzieć? No właśnie. Część osób pracujących w tym zawodzie ma wciąż te moralne dylematy. A im jestem starsza, tym bardziej mi one doskwierają. Myślę, że moje pisanie jest taką formą dania z siebie czegoś dobrego ludziom. Dania im emocji, pytań, wzruszeń, które w naszym do bólu komercyjnym świecie mogą okazać się ważne lub zapomniane. Tylko to mnie usprawiedliwia :) Serio, to jak spłata długu. Wobec ludzi, wobec życia, jakkolwiek patetycznie by to zabrzmiało. Ale ważne rzeczy czasem są patetyczne i co na to poradzisz? Nic nie poradzisz :)

AS: To będzie już moje ostatnie pytanie, obiecuję! Jakie jest Twoje największe marzenie?

ES: Największe marzenie? Szczęście i zdrowie moich najbliższych. A dla mnie - abym mogła wyłącznie pisać. Pisać, malować, spełniać wreszcie moje marzenia i potrzeby, nie musieć spełniać potrzeb innych. Przeczytałam kiedyś takie zdanie: "Jeśli nie będziesz miał planu na siebie, to inni umieszczą cię w swoim planie. Jak myślisz, co będą ci mieli do zaoferowania? Nic ciekawego." Te słowa naprawdę dały mi do myślenia, zresztą jestem w tym wieku, w którym dokonuje się pewnych podsumowań. Więc mówiąc wprost - marzę, bym mogła utrzymywać się z pisarstwa. Ale spełnienie tego marzenia zależy już tylko od Czytelników!

AS: Dziękuję za rozmowę

ES: Ja też bardzo, bardzo dziękuję!

Elżbieta złożyła swój autograf na egzemplarzach moich powieści. Zrobiłyśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć. Oczywiście jak to podczas takich rozmów bywa, o wiele rzeczy zapomniałam się zapytać. Może wy, miłe czytelniczki macie jakieś pytania do autorki? Jeżeli chciałybyście się o coś zapytać Elżbietę Sidorowicz, napiszcie bez wahania. Autorka z chęcią odpowie na wszystkie wasze pytania. Mój adres znajdziecie w stopce.

Od siebie dodam, że Elżbieta Sidorowicz jest autorką dwóch powieści – „Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności” oraz „Okruchy gorzkiej czekolady. Serce na wietrze”. Recenzję pierwszej części możecie przeczytać klikając w tytuł, a recenzję drugiej będziecie mogli przeczytać lada dzień na łamach naszego portalu. Naprawdę gorąco zachęcam do kupna i przeczytania książek o losach Ani. Uwierzcie mi na słowo, ta bohaterka zostanie z wami na zawsze!

Rozmawiała
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Fot. dlaLejdis.pl

Powrót strony głównej galerii zdjęć
Elżbieta Sidorowicz
Elżbieta Sidorowicz
Elżbieta Sidorowicz
Elżbieta Sidorowicz
Powrót strony głównej galerii zdjęć

Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat