„Annin. Miłość z lupanaru” - recenzja

Recenzja książki „Annin. Miłość z lupanaru”.
„Życie moje strzaskane”

Ta historia wydarzyła się naprawdę, a jej finał może poznać każdy, wystarczy przeglądarka internetowa. Mimo to sięgnęłam po dziennik napisany przez wileńskiego adwokata, w którym przez wiele lat opisywał różne aspekty życia prywatnego i politycznego. Znalazła się tam także fascynacja młodą Anną.

Historia jak z romansu: on - uznany i ustawiony finansowo człowiek z wyższych sfer i ona -biedna dziewczyna, która trafia do lupanaru. W tych czasach nie mówiło się głośno ani o domach publicznych, ani tym bardziej o burdelach, chociaż ich działanie było jak najbardziej legalne. I tak to się właśnie zaczyna. Wileński trzydziestolatek, Polak, lekko znudzony życiem, z dość dziwną sytuacją rodzinną poznaje przez przypadek ją. Ona jest Łotyszką, biedną, o dużych niezgrabnych dłoniach, co podkreśli w pamiętniku jej przyszły wielbiciel. Ma dwadzieścia lat i trzeba ją za wszelką cenę wyciągnąć z tego przybytku. Roemer ma w tym pomóc, choć nie od niego wychodzi ten pomysł.

Potem sprawy potoczą się wyjątkowo szybko, jak przystało na mezalians z początku XX wieku. Chociaż nie, cały ten związek, nazywany przez autora stosunkiem, jest dziwny i raczej przypomina utrzymywanie zabawki, która ma autorowi zastąpić żonę (był w separacji) lub damę do towarzystwa, bo w końcu czasem razem pojawiają się w różnych miejscach. Oczywiście do rodziny docierają plotki o młodej utrzymance, z którą adwokat pokazuje się na mieście, tylko rodzina nie mieszka w Wilnie, zatem problem ich jakby nie dotyczy.

Tym, co mnie urzekło w tym dzienniku, jest świadomość realiów, o których mało się mówi. Historia romansu rozpoczyna się w 1910 roku, dosłownie na chwilę przed wybuchem I wojny światowej i przed zmianami, którym ulegnie znaczna część Europy. Słownictwo sprzed stu lat potrafi czasem zaskoczyć, podobnie jak obyczaje, które dla nas są dziwne. Choćby takie zwyczaje świąteczne czy same potrawy, które są niby podobne, ale odległe. Przyznaję się, że sięgnęłam po ten pamiętnik także ze względu na opis Wilna, które uwielbiam i które dzięki tej zakazanej miłości mogłam poznać bliżej, z perspektywy kogoś, kto w tym mieście mieszkał i żył.

Podobnie rzecz się ma ze zwyczajami. Posiadanie młodych kochanek i utrzymanek nie zaskakiwało społeczeństwa. Ale już związek adwokata ze znanej rodziny z dziewczyną z rodziny robotniczej, która mówi po niemiecku, nawet nie po rosyjsku, było bulwersujące nawet w tak wielokulturowym mieście jak Wilno z początku XX wieku. Oczywiście autor nie oparł się również pokusie, aby nawet w kontekście swojego pozamałżeńskiego związku pisać o sobie z pewną wyższością, jakby dostał od życia lepszą pozycję.

Czego tu nie ma? Uczucia czy może namiętności, choć pod koniec autor przekonuje się, że jednak z Annin łączy go coś więcej, jakiś szczególny rodzaj więzi, dzięki któremu można przetrwać wszelkie zawirowania.

Czy polecam? Miłośnikom historii na pewno, podobnie jak miłośnikom pamiętników i biografii, natomiast nie ma sensu wybierać tej książki ze względu na historię miłosną, której przebieg można znaleźć nawet w Wikipedii. Choć z drugiej strony nienaganna polszczyzna autora i jego trafne spostrzeżenia potrafią zastąpić wiele oczekiwań.

Agnieszka Pogorzelska
(agnieszka.pogorzelska@dlalejdis.pl)

Michał Roemer, „Annin. Miłość z lupanaru”, Ośrodek Karta, Warszawa, 2019




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat