„Billie” – recenzja

Recenzja książki „Billie”.
„Billie” to przejmująca opowieść o dwójce wyrzutków.

Są tacy autorzy, na których książki czeka się z radością, niecierpliwością, ale i wielką obawą, że może tym razem nie dadzą rady i zawiodą. Do takich autorów należy Anna Gavalda. Na jej najnowszą powieść czekałam, przebierając nogami odkąd tylko ujrzałam ją w zapowiedziach, a gdy już znalazła się w moich rękach, entuzjazm jakoś opadł i z ogromną ostrożnością odchylałam okładkę, niepewna tego, co znajdę w środku.

Ku mojej ogromnej uldze okazało się, że to dokładnie ta sama Anna Gavalda, którą pokochałam za jej „Po prostu razem”. Świeża, zaskakująca, potrafiąca w krótkich, prostych, czasem urwanych zdaniach, uchwycić ogrom emocji, które czytelnik podczas lektury odczuwa całym sobą.

Wszystko zaczyna się dość niebezpiecznie. Billie i Francka poznajemy w sytuacji, w której nie jesteśmy pewni jak długo będziemy mogli z nimi jeszcze przebywać, w sytuacji, która zdaje się zagrażać ich życiu, a na pewno zdrowiu. A potem robimy w tył zwrot i... poznajemy tę historię od początku. Billie jako narratorka pokazuje nam wszystko to, co doprowadziło do sytuacji, w której obydwoje z Franckiem się właśnie znajdują. I chyba dopiero w tym momencie zaczyna się opowieść o tym, co może czytelnika zaskoczyć, przerazić, doprowadzić do ogromnej wściekłości i bezsilnego zaciskania pięści, sprawić, że będziemy mieli ochotę krzyczeć, a może i uciekać. Ale to też historia, która wielokrotnie nas wzruszy, a chwilami wywoła nawet uśmiech. 

Billie” to przejmująca opowieść o dwójce wyrzutków, nad których życiem wciąż ciążą demony z przeszłości. Outsiderów, którzy przez to, co spotkało ich w dzieciństwie nie do końca potrafią odnaleźć się w dorosłym życiu. Gdzie indziej mogliby szukać schronienia jak nie u siebie nawzajem? Kto inny lepiej zrozumie krzywdę niż ktoś, kto doświadczył podobnej?

„Te pół godziny, spędzane razem co środę na spacerze, wystarczało nam, żeby nabrać sił na resztę tygodnia. Tak naprawdę nie rozmawialiśmy ze sobą, ale byliśmy razem i szliśmy w kierunku naszych dobrych wspomnień. I to było to. To nas trzymało przy życiu.”

Sama kreacja Billie jest dla mnie istnym majstersztykiem. To postać, która wywołuje w czytelniku całą gamę emocji. Od współczucia, przez chęć zaopiekowania się nią, po ogromną złość, gdy dokonuje, łagodnie mówiąc, dość kiepskich wyborów. To kobieta ogromnie złożona. Silna wtedy gdy trzeba, a jednocześnie dość słaba i potrzebująca pomocy z zewnątrz. Pozornie radząca sobie z życiem i tym, co ono dla niej przygotowało, a jednocześnie dość zagubiona i bezradna. Zamknięta na uczucia, a jednocześnie ponad wszystko pragnąca miłości.

A miłość u Gavaldy jest niebanalna i daleka od schematów. Zupełnie niespodziewana, wymykająca się wszelkim ramom, w jakich chciałoby się ją zamknąć. A przede wszystkim, jak stwierdzają w pewnym momencie bohaterowie książki, „miłość nie ma nic wspólnego z atlasem anatomicznym”. I może to właśnie jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

Izabela Raducka
(kultura@dlalejdis.pl)

Anna Gavalda, „Billie”, Kraków, Wydawnictwo Literackie 2014




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat