„Córka generała” – recenzja

Recenzja książki „Córka generała”.
Chwytająca za serce historia czy kolejna opowieść z wojną i miłością w tle?

Chociaż książki z historią w tle (szczególne wojenną) są moim ulubionym typem literatury, to dziś – gdy za naszą wschodnią granicą szaleje wojna, a każdy kolejny dzień wypełniony jest lękiem o to, jak będzie wyglądać jutro – czyta się je z wielką trudnością. Człowiek przerzuca kolejne strony, śledzi poczynania bohaterów, czyta o tym, jak wyglądała ta wojenna rzeczywistość i gdzieś tam mimowolnie odpływa myślami; modli się, aby nigdy nie być w podobnej sytuacji. Ostatnie dwa tygodnie zamieniły życie milionów ludzi w piekło, a u kolejnych milionów wywołały lęk i obawy związane nie tylko z wojną, ale i z kondycją państwa, napływem uchodźców czy szalejącą inflacją i rosnącymi wciąż cenami. Jak to będzie? Czy nas też napadną? Czy wytrzymamy? Czy damy radę wszystkim pomóc? Czy nie stanie się tak, że pensja, która do tej pory pozwalała przeżyć miesiąc, skończy się zbyt wcześniej?

Mimo lekkiego zmęczenia tematyką wojenną postanowiłam dać szansę „Córce generała” tym bardziej, że ta powieść była reklamowana niemalże wszędzie! Scrollując Facebooka natrafiłam na nią przynajmniej kilka razy dziennie, więc przeczytanie jej przeze mnie było jedynie kwestią czasu. Polecały ją gwiazdy, polecali blogerzy, sprzedano ponad 50 tys. egzemplarzy i – co więcej – prawa do ekranizacji. Jednak czy powieść okazała się hitem? Nie. Przynajmniej nie dla mnie. Mogłabym wyliczyć z marszu przynajmniej dwadzieścia powieści lepszych od tej spod pióra Magdaleny Witkiewicz. Oczywiście nie oznacza to, że książka była zła. Bo nie była. Jednak daleko mi do tego, aby rozpływać się w zachwytach nad kunsztem autorki. Mam dość dużą wiedzę historyczną, a do tego przeczytałam naprawdę sporo książek o tematyce wojennej, nie tylko tych fabularyzowanych. Posiadam więc naprawdę dużą skalę porównawczą i powieść Witkiewicz jest nieco zbyt bajkowa, przelukrowana, trochę w niej „luk”.

„Córka generała” zaczyna się w czasach współczesnych, a następnie wraz z bohaterką – Elise – przenosimy się do Wolnego Miasta Gdańska, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Poznajemy tam czworo znajomych – Józka i Halinkę oraz Andrzeja i Elise – córkę niemieckiego generała von Hummela. Chociaż wojna wisi w powietrzu i wszyscy się do niej szykują, Andrzej i Elise zakochują się w sobie na zabój, planując wspólną przyszłość. Niestety pochodzenie chłopaka nie podoba się ojcu Elise, zagorzałemu zwolennikowi Hitlera. Czy mimo to młodym uda się być razem? Czy miłość wystarczy?

Magdalena Witkiewicz przedstawiła historię bohaterów z kilku różnych perspektyw, rzucając tak naprawdę na rozgrywające się wydarzenia zupełnie różne, uzupełniające się perspektywy. I o ile z opowieści Elise dowiadujemy się, że wizyta Andrzeja w jej domu została po prosu przerwana, a on musiał wyjść, o tyle opowieść Andrzeja te luki wypełnia. Narracyjnie powieść jest świetna. Nie mogę odmówić Witkiewicz lekkiego pióra – doskonale opisuje kolejne wydarzenia, świetnie radzi sobie z opisami Gdańska; sama akcja jest płynna, dzięki czemu książkę czyta się przyjemnie, bez przestojów.  Mimo wszystko cała historia jest mocno naciągania i odrealniona. Po pierwsze miłość Polaka i córki niemieckiego generała? Serio? To tylko o jeden punkt mniej banalne niż miłość Żydówki i SS-mana w obozie koncentracyjnym. Po drugie – niektóre wydarzenia są tak mało wiarygodne, że czytając aż zaciskałam zęby, żeby nie przeklnąć. Nieprzygotowany Andrzej przy okazji pierwszej wizyty w domu ukochanej wertuje papiery w gabinecie generała? Włamuje się tam drucikiem?! Serio? Myślę, że nawet historyczny laik dostrzeże w tym pewną naiwność autorki. Przecież nieprzygotowanym młokosom nie zlecano takich zadań, a  szpiedzy czy agenci wywiadu byli szkoleni przez wiele lat. Nikt nie wydałby tak lekkomyślnego rozkazu zwykłemu chłopakowi.

No i po trzecie – mam wrażenie, że i bohaterowie, i pewne wydarzenia są spłycone, przedstawione jednowymiarowo, pobieżnie. Nie ma tu większych emocji; nie ma dramatyzmu, a niektóre wątki zostały mocno zredukowane np. pobyt Andrzeja w obozie pracy. Książkę – tak jak wspomniałam – czytało się przyjemnie, ale to nie było czytanie łapczywe, z wypiekami na twarzy i łzami w oczach. Uważam, że autorka powinna sięgnąć do literatury swoich koleżanek po fachu np. Joanny Jax czy Edyty Świętek i zobaczyć, jak fantastyczne opowieści z historią w tle można tworzyć.

Ostatni zarzut, jaki kieruję pod adresem tej powieści to…. błędy, których w całej powieści znalazłam przynajmniej kilka! „Babcia już nie żyje, ale dom został i spędzamy w nim wszystkie urlopy, a także weekendów” (s.16) czy „Z niewiadomych względów ten nieznajomy przecież mężczyzna wzbudzał we zaufanie” (s.245). Wiem, że jeszcze na pewno był przynajmniej jeden błąd, ale nie zaznaczyłam go. Uwielbiam wydawnictwo Skarpa Warszawska i pierwszy raz  się z czymś takim spotkałam, więc uznam to za wypadek przy pracy.

Podsumowując, „Córka generała” to całkiem miła lektura na niedzielne popołudnie czy leniwy wieczór z książką dla osób, które nie wymagają od literatury nic poza rozrywką. Koneserów powieści historycznych ta książka może lekko zirytować. Jeśli miałabym odpowiedzieć na pytanie, które postawiłam na samym początku recenzji, niestety, skłoniłabym się ku drugiej odpowiedzi. Uważam jednak, że książkę warto przeczytać, choćby po to, aby samemu móc ją ocenić.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Magdalena Witkiewicz, „Córka generała”, Skarpa Warszawska, Warszawa, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat