Dziewięć lat temu Monika Grzelak rozpoczęła roczny pobyt w Kanadzie i… już nie wróciła. Nie, to nie jest wstęp do kryminału. Po prostu osiadła tam na stałe, a teraz w swoim premierowym reportażu „Kanadianie” odkrywa przed nami tajniki życia w tym znanym nieznanym kraju pełnym kontrastów, urokliwych widoków, długich zim i wyrastających jak grzyby po deszczu szklanych wieżowców.
Nieco tajemniczy tytuł odnosi się do wszystkiego, co kanadyjskie: historii, obyczajów i faktów czasem wykraczających poza granice zdrowego rozsądku, w związku z czym bywa używany ironicznie. Książka podzielona jest na cztery części. Pierwsza skupia się na Toronto, mieście, w którym autorka stawiała pierwsze emigranckie kroki i mieszka do dnia dzisiejszego, jego skomplikowanej komunikacji miejskiej i kuchni oraz sąsiedzkich stosunkach i pierwszym skojarzeniach krajanów z Polską. Dwie kolejne odnoszą się do kwestii społeczno-kulturowych, dzięki nim dowiemy się m.in. ile trzeba zainwestować w porządną zimową odzież, dlaczego hokej może zarówno jednoczyć, jak i doprowadzać do zamieszek, a także czemu Kanadyjczycy nie ucieszą się, gdy weźmiemy ich za ich południowych sąsiadów. Ostatni rozdział przedstawia nam geograficzną i etniczną różnorodność Kanady.
Nie będę ukrywać, że pierwszą rzeczą, która przyciągnęła mnie do „Kanadiany” była estetyczna okładka z znakiem ostrzegającym przed łosiami. Ku mojej ogromnej satysfakcji wydawca przyłożył ogromną wagę do warstwy wizualnej. Na niespełna trzystu stronach znajdziemy kilkadziesiąt pięknych, kolorowych zdjęć oraz przyjemną i ułatwiającą czytanie szatę graficzną. Oczywiście, nie samymi ilustracjami żyje czytelnik, ale nie można o nich nie wspomnieć, kiedy tak dobrze uzupełniają bogatą i ciekawą treść podaną w lekkim, ale niestroniącym od krytycznego tonu i tematów trudnych stylu.
Monika Grzelak nie rysuje przed nami wizji krainy miodem, czy raczej syropem klonowym, kawą i tłuszczem z bekonu płynącej. Kanada, tak, jak każde miejsce na świecie, ma swoje bolączki i sprawy, o których jej mieszkańcy woleli by nie pamiętać, ale one również są częścią składową jej narodowej specyfiki i tożsamości. Nie można ich pomijać ze względów czysto pijarowych i doceniam fakt, iż autorka wyszła z takiego samego założenia.
„Kanadianę” mogę z czystym sercem polecić nie tylko osobom, które są gotowe z dnia na dzień przenieść się za ocean, ale także tym, którzy są zupełnie pozbawionymi bakcyla podróżniczego domatorami pragnącymi dowiedzieć się więcej na temat Kanady i jej obywateli, którzy przez 150 lat nie doczekali się jednego, utrwalonego w świadomości obcokrajowców stereotypu. Dla pierwszych będzie to świetny poradnik, dla drugich inspirująca i edukująca wirtualna przygoda.
Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)