Kłamstwo ma krótkie nogi

Recenzja książki „Letnie kłamstwa”.
Ponoć nie potrafię kłamać, ludzie od zawsze mi to powtarzają.

A jednak, robiąc krótki rachunek sumienia, dochodzę do wniosku, że zdarza mi się kłamać albo, co częstsze, nie mówić całej prawdy, co przecież też pod kłamstwo można podciągnąć.

Mało tego, przyparta do muru, pewnie bez wahania potwierdziłabym, że kłamie każdy z moich znajomych, bliższych czy dalszych, że pewnie każdy z ludzi spotkanych na ulicy choć raz w życiu skłamał i zaczynam się zastanawiać, dlaczego to robią. Dlaczego ja sama to robię? Dla rozrywki? Lepszego samopoczucia, mojego lub rozmówcy? Podniesienia własnej wartości? Uchronienia bliskich przed bolesną prawda? Pewnie ilu ludzi, tyle powodów. Schlink zaś w „Letnich kłamstwach” postanowił przyjrzeć się siedmiu z nich.

Moim zdaniem na szczególną uwagę zasługują trzy opowiadania. Pierwsze z nich, a właściwie ostatnie, „Podróż na południe”, to historia Niny, starszej kobiety, która, choć dorosłe już dzieci nie pozwalają jej być samej nawet przez chwilę, czuje się niezwykle samotna. Kobiety, która nie mogąc pogodzić się ze swoją przeszłością, z jedną błędną decyzją, zmienia swe wspomnienia w wersję dużo dla siebie dogodniejszą, a w opowiadaniu o nich jest tak wiarygodna, że w końcu sama zapomina o prawdzie.

„Dom w lesie” to opowieść o małżeństwie pisarzy, w którym Ona jest autorką wiecznie odnoszącą sukcesy, wydającą bestseller za bestsellerem, zgarniającą najlepsze nagrody i uzyskującą najlepsze recenzje, On zaś teoretycznie pogodzony z rolą „tego gorszego”, pławiącego się zaledwie w blasku żony, odpuszcza pisarstwo po to, by zająć się domem i córką. Taki układ prędzej czy później musi wywołać zazdrość, musi doprowadzić do zaborczości, musi wpędzić niemal w zupełne szaleństwo.

Wreszcie trzecie z opowiadań, „Obcy spotkany nocą w samolocie”, zwracające szczególną uwagę swą odmienną konstrukcją. Mamy mężczyznę, Jakoba, który cudownym zrządzeniem losu, otrzymuje bilet lotniczy w pierwszej klasie, gdzie zajmuje miejsce obok tytułowego obcego, który zaczyna snuć własną historię. Robi to oczywiście nie bez powodu, a ja jako czytelnik, zaczęłam się zastanawiać, co takiego jest w niektórych ludziach, że potrafimy uwierzyć w każde ich słowo, że spotykając ich przypadkowo koniecznie chcemy im pomóc, zupełnie nie kwestionując ich wiarygodności.

To jednak tylko trzy z siedmiu utworów zamieszczonych w „Letnich kłamstwach.” Wreszcie czegoś mi zabrakło. Niby każde z  nich napisane jest dobrze, niby wciąga, a jednak niewiele wywołuje emocji, a jeszcze mniej po sobie zostawia. Może poza drażniącym uczuciem niedosytu.

W dodatku w każdym z opowiadań Schlink zostawia otwarte zakończenie, niczego nie mówi wprost, pozwala na własną interpretacje i choć taki zabieg początkowo może ucieszyć, to im dalej, tym bardziej miałam wrażenie, że autor zastosował go nie dla satysfakcji czytelnika, ale raczej dlatego, że sam nie miał pomysłu na zakończenia, które byłyby wystarczająco dobre.

Izabela Raducka
(izabela.raducka@kobieta20.pl)

Bernhard Schlink, „Letnie kłamstwa”, MUZA SA, Warszawa 2012




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat