„Miłość w Burzanach” - recenzja

Recenzja książki „Miłość w Burzanach”.
Moje dotychczasowe spotkania z Black Publishing były więcej, niż udane, niestety „Miłość w Burzanach” zmniejszyła znacznie mój zachwyt nad książkami tego wydawnictwa.

Banalna historia miłosna w sielskich realiach - od czasu sukcesu powieści Małgorzaty Kalicińskiej mieliśmy takich książek setki, lepszych i gorszych. Szkoda, że debiut Katarzyny Archimowicz należy do tej drugiej kategorii: powieści zdecydowanie miałkich, a także niemiłosiernie wtórnych. Autorka przedstawia nam opowieść o młodej dziewczynie, Grecie, w momencie rozpoczęcia książki przeżywającej mały kryzys małżeński. Jej mąż nie tylko naciska na dziecko, podczas gdy Greta nie jest jeszcze na nie zdecydowana, ale także w tajemnicy przed nią podejmuje decyzję o wzięciu udział w misji wojskowej w Afganistanie. To pierwsza na razie mała, rysa na związku Grety i Grzegorza.

Kobieta postanawia odpocząć od zgiełku miasta w Burzanach, małej miejscowości nad Bugiem, gdzie się wychowała i gdzie mieszka jej wujek: choleryczny ksiądz i doskonały kucharz. Sielankowe otoczenie i pyszne potrawy serwowane przez wujka mają złagodzić nieco ból rozstania z mężem i pozwolić na przemyślenie kilku spraw, jednak los chce inaczej i na drodze Grety stawia przystojnego i bajecznie bogatego Ukraińca. Oleg Hawryło po jednym spotkaniu z piękną nieznajomą postanawia kupić zrujnowany majątek w Burzanach i zdobyć serce rudowłosej bratanicy księdza.

Całość fabuły jest nie tylko nieznośnie kiczowata, ale także najeżona dziurami logicznymi np. Grzegorz wyjeżdża na misję, by podreperować budżet rodzinny, a w tym czasie Greta bierze bezpłatny urlop w banku, gdzie pracuje, by odpocząć na wsi… W połowie książki ulegają zmianie charaktery niektórych postaci i na przykład miły mąż zmienia się w chama i prostaka, co nie ma żadnego psychologicznego umotywowania w dotychczasowej treści. Takich niespójności jest znaczenie więcej i przekładają się one na dyskomfort w trakcie lektury.

Autorce nie udało się stworzyć ani jednej pełnokrwistej postaci, paradoksalnie najlepiej wyszli bohaterowie drugoplanowi, choć naszkicowani pobieżnie i sprowadzeni do kilku rysów, są jednak bardziej przekonywujący, niż papierowa para: piękna Greta i bogaty Oleg. Archimowicz nie obdarzyła swojej bohaterki ani odrobiną charakteru, jest to postać płaska i bez życia, jedynym jej charakterystycznym rysem jest miłość do Burzan.

Sceny z Gretą, to opisy bujania się w hamaku, złości na męża, malowania landszaftów i zgody na uwodzenie przez innego mężczyznę. Nie ma w tej bohaterce nic, co pozwoliłoby uwierzyć w wielkie uczucie, jakim nagle zapałał do niej Oleg. Mężczyzna, który także jest nieznośnie sztampowym bohaterem, wykrojonym rodem z książek Danielle Steel. Bajecznie bogaty handlarz kamieniami szlachetnymi, z rozmachem wydający pieniądze i prawdziwy twardziel.

Nieznośny jest sposób prowadzenia narracji: wszechwiedzący narrator co jakiś czas przerywa opowieść, by przytoczyć jakąś banalną sentencję, albo poczęstować czytelnika truizmem. Powieści nie pomagają także dialogi, przynoszące dodatkową porcję schematycznych przemyśleń i mądrości życiowych rodem z kalendarzy ściennych. Dygresja goni dygresję, dodatkowym zgrzytem jest maniera pisania zdaniami prostymi, co szatkuje tekst na krótkie komunikaty, zamiast płynnej narracji.

Niespójna fabuła rozsypuje się na szereg luźnych historyjek, niezgrabnie połączonych w jedna całość. „Miłość w Burzanach” jest niestety sztampowym romansem, któremu brakuje wiele, by zasłużyć choćby na miano dobrego czytadła.

Małgorzata Tomaszek
(malgorzata.tomaszek@dlalejdis.pl)

Katarzyna Archimowicz, „Miłość w Burzanach”, Wołowiec, Black Publishing, 2014




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat