„Opactwo Świętego Grzechu” - recenzja

Recenzja książki „Opactwo Świętego Grzechu”.
Sue Monk Kidd podbiła serca czytelników powieściami poruszającymi trudny temat segregacji rasowej oraz emancypacji kobiet.

Opactwo Świętego Grzechu” odbiega znacznie od znanych nam książek amerykańskiej pisarki.

Historia zaczyna się bardzo klasycznie, wręcz banalnie: kobieta w średnim wieku przeżywa kryzys w małżeństwie, dostrzegając stagnację swojego związku oraz miałkość egzystencji, jaką prowadzi. Dni podobne do paciorków beznadziejnie przesuwanych między palcami- tak Jessie Sullivan postrzega swoje życie, za wszelką cenę pragnąc zmiany. Poznajemy ją w momencie, gdy zastanawia się: jak dzika dziewczynka z wyspy Egret zmieniła się w stateczną panią domu, odrzucającą artystyczne pasje, doskonale przyciętą do ram wizerunku matki i żony.

Sygnałem do zmian jest dramatyczny telefon przyjaciółki matki Jessie, wzywający naszą bohaterkę do domu: jej pobożna rodzicielka właśnie obcięła sobie palec i odmawia wszelkich wyjaśnień dotyczących tego makabrycznego postępku. Jessie wyrusza w podróż, która skonfrontuje ją nie tylko z demonami przeszłości, ale również z udręką teraźniejszości, w której tak bardzo się dusi.

Podróż malarki do rodzinnego gniazda, pełnego dobrych i koszmarnych wspomnień przywodzi na myśl „Kocie oko” Margaret Atwood, jednak w przeciwieństwie do kanadyjskiej pisarki, Monk zdecydowała się okrasić całość wątkiem romansowym, osłabiając w ten sposób wymowę książki. Potężna fala uczucia pomiędzy Jessie, a poznanym na wyspie mężczyzną, opisana jest językiem rodem z tandetnych powieści. Miłość od pierwszego wejrzenia, spotkania w księżycową noc, sny o ukochanym - to wszystko niebezpiecznie balansuje na krawędzi kiczu.

Żal mi wątków zaledwie nakreślonych, a tak obiecujących. Zamiast czytać o zakazanym uczuciu wolałabym dowiedzieć się więcej o niezwykłej przyjaźni trzech kobiet, przyjaźni tak silnej, że przetrwała śmierć i szaleństwo. Cudownie byłoby poczytać nieco więcej o dzieciństwie w tak niezwykłym miejscu, jak wyspa Egret, zamieszkanej przez malownicze indywidua.

Nie udało się także, według mnie, wykorzystać w pełni potencjału tajemnicy ojca Jessie i jego tragicznej śmierci, motywu, którego rozwiązanie da się przewidzieć już od połowy książki. Kidd nie zaskakuje niczym poza sięganiem po wyświechtane frazesy i kiczowate rozwiązania.

Demony przeszłości, konfrontacja z koszmarami dzieciństwa, poszukiwanie swego miejsca na ziemi, życie w poczuciu winy- te wszystkie wątki zepchnięte w cień przez banalną historię miłosną, zasługiwały na zdecydowanie więcej miejsca w powieści, która mogła być naprawdę poruszająca. Zdecydowanie „Opactwo Świętego Grzechu” nie będzie moją ulubioną książką autorki, którą przecież niezwykle cenię za „Sekretne życie pszczół” oraz „Czarne skrzydła”.

Małgorzata Tomaszek
(malgorzata.tomaszek@dlalejdis.pl)

Sue Monk Kidd, "Opactwo Świętego Grzechu", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat