„Ostatni Komers” – recenzja

Recenzja filmu „Ostatni Komers”.
Leniwa historia (przed)wakacyjna na leniwy wieczór letni. Oto „Ostatni Komers”, czyli doskonały przykład, jak iść do publicznego kina, żeby podejrzeć prywatne życie nastolatków.

Osoby, które są w trakcie oglądania bądź zakończyły przygodę z pierwszym sezonem „Sexify”, i czują lekki smutek z powodu rozstania z bohaterami, mogą odetchnąć z ulgą. No, przynajmniej częściowo. Oto bowiem w kinach pojawił się polski dramat obyczajowy, w którym jedną z głównych ról gra Sandra Drzymalska, serialowa Monika. Na dodatek w filmie również wciela się w bohaterkę z ostrym charakterkiem imieniem Monika. Poświęcony jej wątek traktuje o trudnej miłości i związku, w którym dochodzi do zdrady ze strony chłopaka. Serialowi fani, brzmi znajomo?

„Ostatni Komers”, bo o tym filmie mowa, jest zapisem ostatniego tygodnia szkoły, nieistniejącego już gimnazjum. Główni bohaterowie – dwie dziewczyny i dwóch chłopaków – przechodzą różne rozterki. Wszystkie kręcą się wokół relacji międzyludzkich, miłości, seksualności, poznawania siebie. Gimnazjalna młodzież rozciąga się pomiędzy trzynastym a piętnastym rokiem życia, realizując jednak modele doroślejsze (któż z nas nie przechodził magicznego etapu, w którym ciążyła mu zbyt mała liczba lat?). Fabuła jest leniwa, spokojna, gęsta i duszna od letniego powietrza. Przedstawione historie odznaczają się cudowną prawdą i realizmem, a część wątków zahacza o patologię. „Ostatni Komers”, jak mało polskich produkcji, przeciąga widza na drugą stronę ekranu i sprawia, że on też staje się bohaterem.

Mam pewien kłopot z określeniem czasu, w którym rozgrywa się akcja. Z jednej strony bohaterowie używają aplikacji typu Instagram i Tinder oraz mają nowoczesne telefony, z drugiej atmosfera mocno pachnie wczesnymi latami XXI wieku. Weźmy na przykład wykorzystany w filmie utwór „Explosion”, wyprodukowany przez duet Kalwi & Remi w 2006 roku. Kiedy był hitem i leciał wszędzie – ba! każdy szanujący się nastolatek miał go w telefonie – chodziłam do gimnazjum. Tamte czasy wyglądały niemal identycznie jak te ukazane w „Ostatnim Komersie”. Ale nie było aż tak nowoczesnych telefonów, Instagramów ani Tinderów. Na początku gimnazjum przesyłaliśmy sobie utwory muzyczne przez pół lekcji, o ile pod koniec transferu nie przerwało się połączenie IrDA – takie oto „zaawansowane” telefony mieliśmy. Czy to możliwe, że dzisiejsze czasy nie różnią się od dawnych i każde kolejne pokolenie przeżywa nastoletni wiek dokładnie w ten sam sposób, w zbliżonych realiach? Jeżeli tak, byłaby to najbardziej fascynująca rzecz, jaką odkryłam w 2021 roku.

Myślę, że „Ostatni Komers” porwał moje serce właśnie przez to, że jest prawdziwy i przedstawia świat, w którym żyłam. Nie wszystkie sytuacje spotkały mnie personalnie, ale tacy byli moi najbliżsi znajomi i tak wyglądały ich rozterki. Jestem zachwycona powstaniem tego filmu i absolutnie polecam Wam seans. Zwłaszcza tym z Was, którzy przeżywali wczesną nastoletniość na początku XXI wieku.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Ostatni Komers [film], reż. Dawid Nickel, Galapagos Films, Warszawa, 2020.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat