Poruszająca wycieczka przez wspomnienia

Recenzja gry „To the Moon”.
Rzadko kiedy gry skierowane głównie do kobiet, zachwycają także mężczyzn. "To the Moon" to pierwszorzędny przykład na to, że gra może spodobać się obu płciom.

"To the Moon" mami nas już na poziomie pudełka. Na pierwszy rzut oka wygląda jak kolejna, zwykła przygodówka. Jednakże, wydana przez Techland w serii "Dobra gra", kryje w sobie zaskakujące połączenie nowości i starości, skierowanej zarówno do zatwardziałych graczy, jak i miłośników fabuły oraz koneserów pięknej ścieżki dźwiękowej. To gra, która sprawi, że przypomnicie sobie produkcje sprzed 20  lat, a snuta w niej opowieść poruszy was i sprawi, że uronicie nie jedną łezkę.

Pierwszym zaskoczeniem po uruchomieniu jest pikselowa grafika 2D, zaprezentowana w rzucie izometrycznym. Widok ten spotykamy często, ale już celowe postarzanie wyglądu gry bardzo rzadko. Jaki w tym cel? Przede wszystkim doświadczonym graczom (do których głównie skierowany jest ten tytuł) będzie się to dobrze kojarzyć ze starymi produkcjami, w których skupiano się na zawartości fabuły, zamiast na powalającym wyglądzie, którego nie zniosłaby przeciętna maszyna. Dodając do tego zabawne żarciki bohaterów i odniesienia do współczesnej popkultury, dostajemy miszmasz, skierowany zarówno do starszych, jak i młodszych graczy. Choć przez większość czasu gra wygląda, jakby faktycznie mogła powstać dekady temu, pojawiające się co jakiś czas przerywniki przekonują o tym, że twórcy, gdyby chcieli, stworzyliby grafikę na miarę naszych czasów.

Aspekt wizualny ma także drugie zastosowanie - ma przykuwać naszą uwagę do opowiadanej historii i nie rozpraszać efektownością tekstur. Fabuła "To the Moon" to faktycznie swego rodzaju majstersztyk, choć zapowiada się niepozornie. Wcielamy się w parę bohaterów, doktorów Eve Rosalene i Neila Wattsa, którzy odwiedzają umierającego Johnny’ego w jego domu. Mężczyźnie nie zostało zbyt wiele czasu, dlatego tym prędzej i lepiej nasza dwójka musi wypełnić jego ostatnią wolę. A tą jest lot na księżyc, skąd wzięło się właśnie tytułowe „To the Moon”. W jaki sposób mamy to osiągnąć? Otóż korporacja, w której pracują doktorzy oferuje ludziom na łożu śmierci zmianę wspomnień tak, by wydawało im się, że przeżyli swe niespełnione marzenia.

Po zapoznaniu się z tajemniczą postacią naszego klienta przenosimy się do jego wspomnień, powoli cofając się dzięki odnajdywaniu kolejnych mniejszych łączników tychże reminiscencji. Jednocześnie poznajemy jego życie wstecz – odkrywając motywy i genezy wydarzeń, które już miały miejsce i wpłynęły na obecne życie Johnny’ego. Główną rolę w nich zdaje się grać River, enigmatyczna, dziwna i zamknięta w sobie ukochana mężczyzny. Nie raz i nie dwa zostaniemy zaskoczeni torem, który obierze fabuła. Wśród żarcików i odniesień do rzeczywistości, napotkamy także bardziej filozoficzne dywagacje, które zmuszą nas do skupienia. Najbardziej jednak porusza zakończenie, ale już za połową gry powoli domyślamy się, jak to się skończy i nie możemy się doczekać finału. Który, swoją drogą, jest imponujący i poruszy każdego.

Całą historię poznajemy, prowadząc dokładną eksplorację odwiedzanych lokacji, dużo przy tym klikając myszką, choć możliwa jest także gra klawiaturą. Po zebraniu kolejnych wspomnień, na gracza czeka niezbyt skomplikowana gra logiczna. Najwięcej mamy tu jednak dialogów – niekiedy aż irytująco wiele, ale opowieść, która się z nich wyłania jest warta ich lektury. Rozgrywce towarzyszy piękna muzyka fortepianowa, skomponowana przez Jamesa Q. Zhanga. Ścieżka dźwiękowa tylko dopełnia klimatu i wywołuje w graczu nastrój melancholii, tak odpowiedniej dla tego tytułu.

Za „To the Moon” odpowiada małe, niezależne studio Freebird Games, założone przez Kana „Reivesa” Gao. Dzięki stylizowanej, pikselowej grafice gra będzie działała płynnie na niemal każdej konfiguracji sprzętowej. Choć produkcja ta jest krótka, można ją spokojnie ukończyć w jeden wieczór, zarówno cena (ok. 20 zł), jak i wrażenia po jej zakończeniu, optują za tym, że naprawdę warto. Jest to coś nowego na naszym rynku pod względem pomysłu, a jednocześnie starego, przypominającego wyglądem dawne gry komputerowe.

Kasia Pietraszko
(kasia.pietraszko@kobieta20.pl)

„To the Moon”, Freebird Games, Techland 2013




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat