Wywiad z Agnieszką Jeż i Pauliną Płatkowską

Wywiad z Agnieszką Jeż i Pauliną Płatkowską, autorkami książki "Nie oddam szczęścia walkowerem".
Dwa kobiety, dwa charaktery, a jedna niezwykła przyjaźń i kreatywność literacka – wywiad z pisarkami: Agnieszką Jeż i Pauliną Płatkowską.

Jak z pozycji przyjaciółki przejść na pozycję pisarki? Jak stworzyć udany debiut literacki i to w duecie? O sobie i pierwszej powieści „Nie oddam szczęścia walkowerem” w wywiadzie dla dlaLejdis.pl opowiedziały czytelniczkom autorki Agnieszka Jeż i Paulina Płatkowska.

A.P.: Drogie Panie, jak obserwuję Pań zdjęcia na fanpage’u Płatkowska i Jeż, mam wrażenie, że najpierw widzę dwie przyjaciółki, a dopiero potem dwie pisarki. Jest w tym trochę racji?
P.P.: Jak najbardziej. Wprawdzie nie wszystko jest tak jak w książce, na przykład nie znamy się od dzieciństwa, ale kontakt mamy podobnie bliski jak nasze bohaterki. Recenzenci piszą, że ich przyjaźń jest oddana realistycznie. Myślę, że to dlatego, że miałyśmy dobry wzór własnej przyjaźni.
A.J.: Sporo racji. Przyjaźnimy się od dekady, w roli pisarek dopiero debiutujemy. „Nie oddam szczęścia walkowerem” całe jest zbudowane z przyjaźni; nie byłoby tej powieści, gdyby nie nasza bliskość. Pisanie było zresztą próbą dla niej – dziewięć miesięcy sztywno ustalonego rytmu i rygoru tworzenia (Paulina bladym świtem, ja – późną nocą), ustalanie warunków umowy z wydawnictwem, nieprzychylny stosunek do naszej twórczości we wspólnym miejscu pracy – a my się ani razu nie pokłóciłyśmy!

A.P.: Obie Panie z literaturą związane są zawodowo. W jakich okolicznościach się Panie poznały? W pracy?
P.P.: W pracy! Nie wiem, jak jest w innych branżach, ale w wydawniczej pracują dość specyficzni ludzie. Ma się wrażenie, że są trochę „nieżyciowi”, nieobecni duchem. To dlatego, że redagując książki, recenzując je czy w inny sposób obcując z nimi, w dużej mierze pozostajemy zanurzeni myślami w ich fabułach. Sama atmosfera pracy w redakcji książkowej także jest wyjątkowa: redaktorzy są skupieni, małomówni, pracują w ciszy, nawet jeśli w pokojach siedzi wiele osób. Z kolei w pokojach wydawców panuje twórczy ferment, burze mózgów, artystyczny bałagan. My doświadczyłyśmy jednego i drugiego, pracując ramię w ramię i jako redaktorki, i wydawczynie. W takich środowiskach – ludzi takich jak my, o podobnym poziomie oczytania, stylu pracy, a często także wrażliwości czy poczuciu humoru, chyba stosunkowo łatwiej się zaprzyjaźnić. I tak mocno, jak ja z Agnieszką – i tak „codziennie”, zwyczajnie lubić swoich znajomych z pracy. Na przykład ja bardzo lubię zdecydowaną większość ludzi, z którymi pracuję.
A.J.: Pamiętam nasze pierwsze spotkanie – od razu wyczułam w Paulinie pokrewną duszę. Chemia zdarza się nie tylko w związkach, ale też w przyjaźniach. Mimo różnych życiowych i zawodowych zawirowań wciąż trzymamy się razem. Pracowałyśmy w jednym pokoju, biurko w biurko, w konkurencyjnych wydawnictwach, wspólnie prowadziłyśmy różne projekty. Książki i nasza przyjaźń to dwie niezmienne w naszym życiu.

A.P.: Jak to się stało, że postanowiły Panie we dwie napisać debiutancką książkę „Nie oddam szczęścia walkowerem”? Nie każda z Pań oddzielnie, ale jako duet?
P.P.: Wcześniej dość często pracowałyśmy razem przy różnych przedsięwzięciach wydawniczych. Znałyśmy się na tyle, by wiedzieć, że ta druga nie nawali; znałyśmy wzajemnie swój potencjał. To dobry punkt wyjścia. Żartujemy też, że książka pisana wspólnie powstaje dwa razy szybciej.
A.J.: Ale wszystko zaczęło się od frustracji i potrzeby zmian w życiu. Równolegle marudziłyśmy, że zmęczenie, że powtarzalna codzienność, że chciałybyśmy czegoś nowego – a to wszystko oczywiście w mailach do siebie. Co by można zrobić?..., zastanawiałyśmy się. Oczywiście pod latarnią zawsze najciemniej – na szczęście prawie w tym samym momencie nasi bliscy powiedzieli: „No jak to co? Pisać! Zawodowo zajmujecie się tekstami innych, ciągle piszecie do siebie. No to napiszcie razem książkę”. Eureka, to jest to! 

A.P.: Dwie kobiety, dwa charaktery, wspólne pisanie było proste?
P.P.: Tak. Znów zacytuję jedną z naszych recenzji; napisano w niej, że by razem pisać, potrzeba spójności dusz. My ją mamy. Mamy nie tylko podobną wrażliwość, ale też zadziwiająco zbliżony sposób wysławiania się. Dzięki temu, choć narracje są dwie, książka jest spójna. Do tego wzajemnie się motywowałyśmy. Gdy jedna dłuższą chwilę zwlekała z odesłaniem swojego fragmentu, druga wnet siedziała jej na głowie z dopingującym: „halo, kiedy mi przyślesz tekst?”.
A.J.: Do formy, jaką ma nasza powieść, czyli epistolarnej w nowoczesnym mailowym wydaniu, dwie pisarki to wprost idealne rozwiązanie. Pisząc, zżywamy się ze swoim bohaterem, trochę mu z siebie dajemy. Trudno byłoby w pojedynkę tworzyć dwie bohaterki i ich dwa światy. Jeśli pisać o duecie, to nie indywidualnie, a tylko we dwie.

A.P.: Skąd zrodził się pomysł, by książka była w formie maili wymienianych między dwoma głównymi bohaterkami Jagodą i Maliną?
P.P.: Z życia. Jesteśmy ludźmi słowa, dużo czytamy, dużo piszemy. Do siebie też. Ślemy sobie listy, maile, SMS-y. Uznałyśmy, że to bardzo naturalna dla nas forma wypowiedzi, że będziemy w niej swobodne. Do tego, z formalnego punktu widzenia, podglądanie czyjejś korespondencji to jest łakomy kąsek dla wścibskiej części każdego z nas. Czytelnik ma okazję wejrzeć w czyjeś „prawdziwe” życie, „prawdziwe” emocje, opowiedziane nie z dystansu, a w pierwszej osobie, w afekcie, w euforii, w żalu, w złości. Wszystkie te uczucia nabierają więcej prawdziwości, gdy bohaterka sama je opisuje. Niemal czuć wtedy, że raz w tych mailach szepcze, raz krzyczy; raz się wstydzi, to znów poufale opisuje coś bardzo intymnego.
A.J.: Formę miałyśmy już skutecznie przećwiczoną; nie ma dnia, żebyśmy do siebie z Pauliną nie pisały. I dobrze znamy zalety takiego sposobu „rozmowy”. Można od razu podzielić się tym, co cieszy, boli, martwi. Wyrzucić z siebie emocje, co już przynosi ulgę. No i pisząc, jest się bardziej szczerym niż podczas rozmowy twarzą w twarz. W powieści o kobietach i dla kobiet, gdzie buzuje od emocji, taka forma, pozwalająca ogladąć ich życia od podszewki, okazała się strzałem w dziesiątkę.

A.P.: Jagoda i Malina korespondują ze sobą mailowo specyficznym dość językiem. Zwykle maile kojarzą się albo z biznesową korespondencją, albo z krótkimi lakonicznymi informacjami. Tymczasem bohaterki piszą maile długie, trochę jak małe opowiadania o życiu (czasami komiczne, ale w głównej mierze pełne sprzeczności i rozterek), a trochę tak jakby pisały listy w dawnych czasach.
P.P.: Niepierwszy raz ktoś nam mówi, że jesteśmy trochę retro. Co zaś do długości maili – cóż, gdyby to były standardowe wiadomości, krótkie i suche, czytelniczki miałyby prawo czuć się rozczarowane: co to za frajda czytać nudne cudze maile?... Żeby z nich utkać powieść, musiałyśmy pisać, jak to Pani ujęła, małe opowiadania o życiu. Żeby do tego jeszcze ta powieść czytelnika zaintrygowała, wciągnęła i nie puściła aż do końca – musi się w nich coś dziać, bujać huśtawka emocji, pleść sinusoida dobrego i złego. Jak… w życiu!
A.J.: Wbrew pozorom nie wszyscy jeszcze komunikują się, wysyłając sobie emotikony. Tę mailową wylewność nasze bohaterki odziedziczyły po nas. Nasz kolega, który czytał książkę jeszcze przed drukiem, powiedział: „Najpierw pomyślałem: kto dzisiaj mógłby tak pisać? I od razu sobie odpowiedziałem: no jasne, że wy!”. Wiedział, co mówi – do niego też pisałyśmy maile. Służbowe, ale z charakterem.

A.P.: Czy nie uważają Panie, że Jagoda i Malina były ze sobą tak bardzo szczere, że pisały o swoich przeżyciach, decyzjach, nawet wiedząc, że są nie do końca moralne, nie do końca do zaakceptowania dla tej drugiej, dlatego że w tych naszych przesiąkniętych elektroniką czasach łatwiej nam coś napisać, niż powiedzieć prosto w oczy?
P.P.: Bardzo możliwe. Dla mnie pisanie o trudnych sprawach jest z całą pewnością łatwiejsze od mówienia o nich – wiedzą to wszyscy moi bliscy. Nawet jak mam za coś przeprosić czy podziękować – zostawiam liściki. Mężowi, córce, mamie… W mówieniu nie umiem być wylewna. Na poważne tematy czy zwierzenia, jeśli już muszę o nich mówić, najlepiej mi się nadaje spacer albo jazda samochodem. Wtedy uwagę udaje się trochę odwrócić, oszukać – i słowa wychodzą ciut łatwiej.
A.J.: Jasne, że tak. Oprócz tego pisanie listów ma niezaprzeczalny walor terapeutyczny. Najpierw trzeba się zastanowić, co tak naprawdę się czuje, potem ubrać to w odpowiednie słowa. Już to sprawia, że poznajemy sami siebie lepiej. Poza tym papier czy ekran monitora wiele zniosą, więc łatwiej się przed drugą osobą odsłonić, tak do głębi, pisząc.

A.P.: Gdy czytałam książkę, aż mnie korciło, by Panie zapytać, która z Was jest pierwowzorem Maliny, a która Jagody? Nie wątpię, że gdzieś w każdej z nich siedzi jakaś z cech Pań charakteru.
P.P.: No i teraz dylemat: powiedzieć czy nie?... Ja planowałam zrobić taką zgadywankę na naszym pierwszym spotkaniu autorskim: jak myślicie, kto jest kim? A jeśli ci, co przyjdą, najpierw przeczytają ten wywiad?...
A.J.:Tak, zostawmy tę zagadkę nierozwiązaną do pierwszego spotkania z czytelniczkami. Kilkoro znajomych zgadywało i... nie trafiało. Okazuje się, że jesteśmy tak samo nieprzewidywalne jak nasze bohaterki.

A.P.: Wiem, że sprzedały Panie prawa filmowe do książki. Kogo widziałyby Panie w głównych rolach, jakieś znane aktorki?
P.P.: O, na to pytanie nic nie odpowiem! Zasłaniam się przesądnością, nie będę zapeszać!
A.J.: Informacja o sprzedaży praw do ekranizacji naszej powieści pojawiła się na fanpage’u pierwszego kwietnia... Nie zapeszając, skomentuję to tak: to nie żart, to po prostu wyprzedzenie rzeczywistości. Wiele osób mówiło po lekturze: to historia wprost stworzona dla filmu. A że ani szczęścia, ani marzeń nie oddajemy walkowerem, to już oczami wyobraźni widzimy Jagodę i Malinę na wielkim ekranie. No dobra, mały też będzie okej.

A.P.: Proszę uchylić rąbka tajemnicy, czy szykują Panie może nową wspólną powieść. Dalsze losy bohaterek „Nie oddam szczęścia walkowerem”, czy może coś zupełnie innego?
P.P.: Niech dobrze policzę: jedną książkę napisałyśmy, jedną teraz piszemy, dwie inne mamy wymyślone w formie konspektów, a z pomysłem na piątą od miesiąca się mierzymy… Jeśli dodać do tego prace zarobkowe, dzieci, mężów, zwierzęta, ogrody, to przy naszym apetycie na życie chyba powinnyśmy przestać spać…!
A.J.: Przez Paulinę przemawia młodość! Ale – i mogę to odpowiedzialnie powiedzieć, bo od dwóch tygodni jestem w grupie 40+ – apetyt na życie nie zależy od metryki. Ten napęd ma się w sobie, a jeśli jest podkręcany przez równie żywiołową przyjaciółkę, to nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko więc wskazuje na to, że już w tym roku będzie kolejna książka spółki Płatkowska&Jeż.

Rozmawiała
Anna Pytel
(anna.pytel@dlalejdis.pl)

Fot. Materiały wydawnictwa




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat