„Cieszę się, że moja mama umarła” – recenzja

Recenzja książki „Cieszę się, że moja mama umarła”.
Marzenie rodzica zamknięte w koszmar dziecka.

Kiedy serial „iCarly” miał w Polsce swoją premierę, byłam na drugim roku studiów. Zapewne byłam już na niego za stara, bo opowiadał on o perypetiach trójki nastoletnich przyjaciół, którzy nagrywają własny program internetowy. Mimo wszystko pokochałam go od pierwszego przypadkiem obejrzanego odcinka i od tamtego czasu śledzenie tego serialu należało do moich „guilty pleasures”. Uwielbiałam szalonego Spencera i jego wynalazki ze świecącymi skarpetami na czele, szalone pomysły dziewcząt czy biednego Lewberta z wielką brodawką będącą nieustannym przedmiotem kpin.

Niewątpliwie wiele uwagi w sitcomie kradła postać ekscentrycznej Sam Puckett, która wszystkim docinała, nie przebierała w słowach, uwielbiała jeść (w szczególności mięso i słodycze) i nokautowała przeciwników za pomocą… skarpety z masłem. Za każdym razem, gdy widziałam ją na ekranie, myślałam: „ta to agentka”, „pewnie z jej temperamentem na planie nie mają łatwo”, „jak ja bym tyle jadła, musieliby mnie toczyć przez ulicę jak żuk gnojarz swoje kulki”. Zrobiłam więc to, co miliony ludzi na świecie – utożsamiłam graną przez aktorkę postać z samą aktorką. Tymczasem, jak się okazuje, w życiu prywatnym Jennette McCurdy była kimś zupełnie innym, a to, co widzieliśmy na szklanym ekranie zupełnie nie pokrywało się z rzeczywistością…

Rzadko czytuję biografie, jeszcze rzadziej autobiografie. Wychodzę z założenia, że mam swoje życie, swoje problemy do rozwiązania i swoje dylematy, więc wchodzenie w czyjeś życie, nawet jeżeli ktoś do niego usilnie mnie zaprasza, po prostu nie jest dla mnie. Jednak gdy zobaczyłam, dość kontrowersyjny zresztą, tytuł i twarz Sam z mojego ulubionego serialu, coś podkusiło mnie, aby tę książkę przeczytać.

Podczas lektury czułam ból. Autentyczny ból, który przeżywałam w dwójnasób – jako córka i jako matka. Chociaż ja nigdy nie doświadczyłam czegoś tak przerażającego, aż wzdrygałam się na myśl, co spotkało Jennette; sama momentami czułam się małą dziewczynką – przeraźliwie zagubioną, samotną, niekochaną. Z drugiej strony nie mieściło mi się w głowie, że matka może krzywdzić w tak perfidny sposób swoje dziecko; serce z jej serca i krew z jej krwi. Zastanawiałam się, czy pisząc recenzję, znajdę odpowiednie słowa, aby móc opisać swoje uczucia.

Autobiografia, która wyszła spod pióra McCurdy, nie jest ani zbyt sucha, naszpikowana faktami, ani zbyt rozległa, zawierająca milion dygresji o niczym. Cała historia została napisana tak naprawdę w formie sekwencji różnych scen z życia aktorki przeplatanych jej przemyśleniami od dzieciństwa aż do dorosłości. Widać, że ta książka to kolejna próba, jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmi, oczyszczenia siebie z niewidzialnego błota toksycznych relacji; próba dojścia do zgody ze sobą, wsłuchania się w siebie i swoje pragnienia.

Od samego początku narracja jest prowadzona w taki sposób, że stajemy się niejako towarzyszami Jennette, naocznymi świadkami kolejnych wydarzeń jej życia. Cała historia autorki skupia się głównie na dwóch obszarach – jej relacji z matką oraz dziecięcym aktorstwie; z czego ten pierwszy dosłownie mnie zmroził. Jennette opowiadała, w jaki sposób matka zrobiła z niej maszynę do realizowania swoich niespełnionych pragnień, jak coraz bardziej, coraz natarczywiej naruszała jej godność i prywatność. Matka od szóstego roku życia woziła dziewczynkę na castingi, zmuszając do aktorstwa i różnego rodzaju dodatkowych zajęć. Myła ją do siedemnastego roku życia, sprawdzając przy tym jej intymne części ciała. Nie pozwalała jej się nawet samej… podcierać. „Ostatnio próbowałam jej wytłumaczyć, że mam już osiem lat i sama umiem, ale zrobiła minę, jakby miała się rozpłakać, i oznajmiła, że musi to robić przynajmniej do czasu aż skończę dziesięć lat, gdyż nie życzy sobie smug na moich majtkach z Pocahontas”. Matka była wszędzie. Osaczała małą Jennette, nie pozwalając jej decydować o niczym, kompletnie nie licząc się z jej uczuciami, pragnieniami, prawem do samostanowienia, przekraczając kolejne granice. Wraz z dorastaniem Jennette matka zaczęła ważyć ją po kilka razy dziennie, każąc utrzymywać ujemny bilans kaloryczny, okłamując nawet lekarzy martwiących się jej zbyt niską wagą ciała. Matka manipulowała nią, szantażowała emocjonalnie, wykorzystywała nawet swoją chorobę (raka), aby uzyskać jakieś przywileje. Wszystkie jej działania wywołały w Jennette ogromną traumę, z którą walczy dziś, mając 30 lat. Anoreksja, bulimia, zaburzenia obsesywno – kompulsywne, alkoholizm, depresja, nieumiejętność nawiązywania zdrowych relacji.

Czytając książkę, byłam przerażona. Czyż rodzice nie są od tego, aby chronić swoje dzieci? Aby zapewnić im bezpieczeństwo? Czyż rodzice nie są po to, aby stwarzać im warunki do zdrowego rozwoju? Oczywiście, jednak Debra McCurdy miała na ten temat zgoła inne zdanie. Chyba najbardziej wstrząsały mną te momenty, kiedy mała Jennette, nieświadoma tego, w jak perfidnej grze uczestniczy, z dziecięcą naiwnością zgadzała się na kolejne pomysły matki, aby ją uszczęśliwić. W pamięć wrył mi się fragment, gdy matka leżała w szpitalu, a Jennette przyniosła jej napisany przez siebie scenariusz. Gdyby moje dziecko coś takiego zrobiło, pękałabym z dumy, zachęcając do dalszego rozwoju, natomiast Debra najpierw spytała się o to, czy dziewczyna trzyma diety, bierze witamy a na końcu powiedziała: „ (…)mam nadzieję, że nie wolisz pisania od grania (…) Pisarze są grubi i niechlujni, wiesz? Nie zniosłabym, gdyby twój aktorski tyłeczek zamienił się w wielkie dupsko pisarki”.

„Cieszę się, że moja mama umarła” to pełen odwagi testament młodej dziewczyny, która wcale nie chciała tego, co dostała; dziewczyny wykorzystanej, która chociaż bardzo chciała być zwykłem dzieckiem, nigdy nie mogła nim być. Podziwiam autorkę, że mimo emocjonalnego drenażu, który wykonała na niej matka, miała w sobie siłę, aby podnieść się i walczyć; aby tak szczerze i bezkompromisowo opisać z czym się zmagała. Gdybym ją spotkała, bez ogródek powiedziałabym do niej: „Również się cieszę, że twoja mama umarła”.

Polecam tę książkę z całego serca wszystkim rodzicom, szczególnie tym, którzy chcą swoje dziecko zamienić w maszynę odnoszącą sukcesy. Od wielu lat jestem nauczycielką i wychowawcą i zbyt wiele widziałam dzieci, które od poniedziałku do piątku mają całe dnie wypełnione szkołą oraz zajęciami dodatkowymi, nawet takimi, które wcale ich nie interesują. Pływanie, jazda konna, pianino, dwa języki obce, programowanie, dodatkowa matematyka. Zbyt wiele widziałam poobgryzanych do krwi paznokci, wymalowanych czarnym markerem stron w zeszytach, sińców pod oczami powstałymi w wyniku niedospania.

A gdzie najzwyklejsze życie? Przeczytajcie. Zacznijcie żyć, oddychać, cieszyć się. Zadbajcie o dobrostan swoich dzieci. O czas i przestrzeń dla spontanicznej zabawy. O miłość i radość.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Jennette McCurdy, „Cieszę się, że moja mama umarła”, Prószyński i S-ka, Warszawa, 2023.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat