„Co widziały cztery ściany” – recenzja

Recenzja książki „Co widziały cztery ściany”.
Książka, która miała być głosem ofiar przemocy domowej.

Anka to młoda dziewczyna, której największym marzeniem jest posiadanie rodziny, dzieci. Dowiaduje się jednak, że, z uwagi na pewne komplikacje zdrowotne, jeśli chce zostać mamą, musi się pospieszyć. I to trochę pcha ją w ramiona Adama, chłopaka bardzo silnie związanego ze swoją mamą. Młodzi wkrótce dowiadują się, że zostaną rodzicami, postanawiają wziąć ślub, ale na tym marzenie Ani się kończy, a zaczyna brudna, szara, bolesna i pełna przemocy rzeczywistość.

Przyznam od razu, ze miałam ogromny problem z lekturą tej książki. Na samym początku, we wstępie, Pati Maczyńska uprzedza, że w tej opowieści znajdziemy prawdziwe historie, być może nieobiektywne, bo opowiedziane przez jedną ze stron, na pewno też nieco zniekształcone, by prawdziwi bohaterowie pozostali anonimowi, ale jednak prawdziwe. Wiedziałam więc, że może to być książka mocna, taka która będzie łamała wciąż jeszcze pojawiające się tabu przemocy domowej, która będzie mówiła wprost. Już pierwsze rodziały pokazały, jak będzie ta historia opowiedziana. I przyznam, że im dłużej czytałam "Co widziały cztery ściany", tym więcej negatywnych emocji się we mnie kłębiło.

Jednak to nie sama historia przemocy wyzwoliła we mnie tyle emocji. Książka napisana jest dość suchym językiem, tak jakby referowało się beznamiętnie pewne wydarzenia. Historię poznajemy niejako z perspektywy Anny, choć narracja jest trzecioosobowa. Cała książka, podzielona na krótkie rozdziały, opisuje epizody, pewne konkretne wydarzenia z życia młodego małżenstwa i ich rodzin. Być może to specjalny zabieg, pozwalający uzmysłowić sobie, jak łatwo jest się od takiej historii odciąć komuś postronnemu, jak łatwo wpaść w pułapkę znieczulicy społecznej.

Jednak tym, co mi w tej historii najbardziej przeszkadzało, to nachalna stronniczość opisywanej historii. Nie znalazłam żadnego rozdziału, zadnego fragmentu, który pokazałby Adama w dobrym świetle. Adam od samego początku jest tym złym oprawcą i nawet na chwilę nie pozwala nam się o tym zapomnieć. Oczywiście, nie zależało mi na tym, żeby wybielać kata, żeby próbować go usprawiedliwiać. A jednak, ponieważ nie dostałam jako czytelnik niczgo poza listą coraz wiekszych występków Adama i jego rodziny (głównie matki, która chyba zasługiwałaby na osobną recenzję...), zaczęłam uważniej przyglądać się Ani. I tak bohaterka, która powinna z założenia wzbudzać współczucie, z którą powinno się sympatyzować, której powinno się kibicować, aby wyrwała się z tego więzienia, zaczyna wzbudzać zniecierpliwienie. Nie wiem bowiem jak mam sobie wytłumaczyć jej zachowanie. Nie wiem o niej nic, poza tym, że jest bita, poniewierana przez męża, a ona właściwie nie reaguje w żaden sposób, poza kilkoma próbami dyskusji, które sa bardzo szybko ucinane, bo właściwie nie ma siły się kłócić.

I ja rozumiem, że z zaklętego kręgu przemocy niezywkle cieżko jest się wyrwać, że ofiara usprawiedliwia swojego oprawcę, że często obwinia siebie, że presja społeczna jest często zbyt duża. Tylko u naszej bohaterki nic z tego nie odnajduję, raczej jakąś obojętność, tak jakby każda kolejna scena była w gruncie rzeczy pierwszą w jej życiu.

"Co widziały cztery ściany" Pati Maczyńskiej to książka poruszająca bardzo ważny temat, choć ta forma narracji mnie niestety nie przekonuje. Wierzę jednak, że znajdzie swoje grono odbiorców, bo obok przemocy domowej, także tej w książkach, nie należy przechodzić obojętnie.

AP
(biuro@dlalejdis.pl)

Pati Maczyńska "Co widziały cztery ściany" Wydawnictwo Psychoskok 2021




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat