Do życia trzeba mieć talent - wywiad z Anną Bialer

Do życia trzeba mieć talent. Rozmowa z Anną Bialer, autorką książki „Szczęścia też chodzą parami”.
Maria, bohaterka debiutanckiej książki Anny Bialer, nie jest w czepku urodzona.

Rozpadło się jej małżeństwo, syn wyjechał za granicę, córka jest byłą narkomanką, a na dodatek Marię, która właśnie zaczyna nowe życie, prześladują tajemniczy wrogowie. Jak zachować optymizm w nieprzyjaznym świecie? O życiu i literaturze rozmawiamy z autorką książki „Szczęścia też chodzą parami”.

Maria, główna bohaterka pani książki to kobieta po przejściach, ciągle ma pod górkę. Chyba nie lubi pani cukierkowych opowieści...
Maria wiele przeszła, ale czytelnik poznaje ją w chwili, kiedy już o nic nie walczy i umie czerpać przyjemność ze swojego życia w pojedynkę. Już pokochała wolność i traktuje siebie i świat z wesołym dystansem. Nie chowa w sobie żalu ani urazy, stara się nikogo nie obwiniać za swoje niepowodzenia i doceniać wszelkie dobro, które jest jej udziałem.  Może dlatego los się do niej w końcu uśmiecha.

Szczególnie poruszyła mnie relacja Marii z dziećmi. Pani bohaterka nie jest idealną matką, najlepszą kumpelą swoich pociech, chociaż bardzo się stara, nie zawsze udaje jej się okazać swoją miłość dzieciom. Burzy Pani obraz nieskazitelnej matki-Polki.
Na pewno niczego nie burzę, bo to przecież tylko rozrywkowa powieść. Jest w psychologii pojęcie „wystarczająco dobra matka” i Maria uosabia ten właśnie model matki. Daleko jej do ideału, pod każdym względem, tak jak większości rodziców. Wychowywanie dzieci, bycie mężem, żoną to najtrudniejsze zawody świata, do których nikt nas nie przygotowuje. Chyba jednak nie zgodzę się z pani tezą, że Maria ma kłopot z okazywaniem miłości swoim dzieciom – owszem, nie mówi „kocham cię”, ale akceptuje ich wybory, niczego im nie wypomina, nie ingeruje w ich życie, tylko zajmuje własnym, i daje swojemu synowi prawo do tego, by się od niej oddalił. Czeka, aż sam wróci. Między innymi na tym polega miłość.

Bohaterkę pani powieści prześladuje nieznany wróg. Zastanawiając się, kto może nim być, odkrywa, że w jej życiu roi się od osób, które mogą życzyć jej źle. Myśli pani, że każdy z nas ma takich ukrytych wrogów, z których istnienia nie zdaje sobie sprawy?
Nie, nie myślę tak. Pewnie większość z nas w trakcie życia zyskuje sobie jakichś niechętników, ale wrogów niekoniecznie. Powiedzenie „Każdy ma wrogów, tylko o tym nie wie”, które należy traktować z przymrużeniem oka, musiało się w książce jakoś ucieleśnić, skoro na scenę wkroczyła detektywka i zleciła Marii drobiazgową analizę przeszłości i teraźniejszości w poszukiwaniu potencjalnego prześladowcy. Ale to tylko fikcja. Nie znam ludzi, którzy mieliby prawdziwych mściwych wrogów.

Sporo pisze pani także o kobiecej przyjaźni. To ratunek na całe zło?
Przyjaźń rzeczywiście jest dla mnie czymś najważniejszym. Jeśli istnieje jakiś sposób na złagodzenie poczucia samotności, na którą każdy z nas jest skazany, to chyba właśnie bliskie relacje z ludźmi. A jeśli idzie o kobiecą przyjaźń – uważam, że jest czymś wręcz magicznym, i starałam się zawrzeć w powieści, chociaż namiastkę tej magii. Pod tym względem mężczyźni mają trudniej.

Dlaczego?
Z rożnych względów – bo boją się pójść razem do opery, przyznać się do słabości, poprosić o pomoc; bo nie mogą razem zapłakać, pozwierzać się sobie, poprzytulać się. Faceci się raczej kumplują, a kobiety mają bardzo głębokie, intymne, długotrwałe przyjaźnie.      

Mimo tylu poważnych tematów, które pani porusza, w powieści dominuje optymizm. Skąd to się bierze?
Chyba z dystansu Marii do siebie i do życia, zarówno do tego, które już minęło, jak i obecnego. Nie nazwałabym Marii optymistką – to raczej sceptyczka i obce jest jej tak zwane pozytywne myślenie.

A jednak – nie można Marii odmówić tego, że podchodzi do życia raczej z entuzjazmem niż ze zniechęceniem.
To, że potrafi ona opowiadać o sobie i świecie pogodnie i z ironią, wynika z tego, że zawarła rozejm, i ze sobą i ze światem, i traktuje swoje życie z przymrużeniem oka, bez nadmiernej powagi. Nawet kiedy dzieje się coś złego. Tu nie chodzi o wiedzę, tę łatwo zdobyć, tylko o pewien stan umysłu, ducha, pozwalający stosować ją w praktyce. A poza tym niektórzy ludzie mają talent do życia. Maria do nich należy, chociaż tak wiele jej się nie udało. 

Co jest niezbędne do szczęścia?
Może właśnie ów talent, a może jakiś gen i wiara w to, że tylko koniec świata jest końcem świata. Z pewnością do szczęścia potrzebna jest też odrobina szczęścia. Bardzo przekonująco o szczęśliwym życiu mówi profesor psychologii Mihaly Csikszentmihalyi, autor książki Przepływ, w której wyłożył on opracowaną przez siebie koncepcję osiągania szczęścia.  Podobno wystarczy, bagatela, zdobyć kontrolę nad swoim życiem wewnętrznym. Marii się to udało: wciąż prowadzi rozmowy ze swoim głosem wewnętrznym, czyli Strofą, ale – owszem – popełnia też sporo głupstw.

Rośnie liczba rozwodów w Polsce. W pani książce wiele związków jest pokiereszowanych, nieudanych, zaniedbanych. Czy idealny związek jest możliwy?
Nie wiem. Wspomniałam o „wystarczająco dobrej matce”, być może istnieje też pojęcie „wystarczająco dobry związek” i nie należy dążyć do ideału.

Czy pisanie może być rodzajem autoterapii?
Zdaje się, że jest  taka metoda terapii. Nie wiem, czy skuteczna. W każdym razie pisanie tej powieści ani przez chwilę nie było dla mnie  sposobem na leczenie duszy. Już od wielu lat naprawdę dobrze się czułam w swojej skórze. Zresztą tylko dlatego ta powieść mogła powstać.

Fot. Materiały wydawnicze




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat