„Domek z kart” - recenzja

Recenzja książki „Domek z kart”.
Gdy gra wymyka się spod kontroli, ciężko zdecydować komu zaufać. Czy Ann dokona dobrego osądu sytuacji?

Ann Stilwell przenosi się do Nowego Jorku, gdzie zgodnie z planem ma odbyć staż w Metropolitan Museum of Art, jednak okazuje się, że zaszła pomyłka i dziewczyna nie jest już im potrzebna. Przypadkiem natrafia na Patricka, ekscentrycznego i zafascynowanego okultyzmem, kustosza jednego z innych oddziałów MET. Dzięki niemu Ann trafia do The Cloisters, zespołu klasztorów i ogrodów, słynącego ze swoich zbiorów sztuki średniowiecznej i renesansowej. Studentka zostaje przyjęta do kręgu badaczy, którzy głoszą dość kontrowersyjne, tajemnicze teorie. Są to osoby na tyle charyzmatyczne, na czele ze wspomnianym wcześniej już kustoszem muzeum, że bohaterka z łatwością daje się wciągnąć w ich badania. Sytuacja jednak wymyka się spod kontroli, kiedy Ann znajduje zagadkową, uważaną za zaginioną, piętnastowieczną talię kart pochodzącą z Italii. Od teraz dziewczyna nie wie komu ufać i zostaje wciągnięta w grę, gdzie pierwsze skrzypce grają pycha, ambicja i władza.

Czy jest wśród nas ktokolwiek, kogo choćby przez krótki moment w życiu nie zafascynowały wróżby, przesądy czy astrologia? Od zawsze człowiek chciał czuć, że ma możliwość posiadania informacji o swoim losie, o tym, co się wydarzy, czy co go czeka w przyszłości. Odkrywanie kolejnych wróżebnych kart z unikatowej talii to coś, czemu naprawdę niewielu z nas potrafiłoby się oprzeć, niezależnie od konsekwencji, które by się z tym wiązały. O tym również przekonała się właśnie Ann.

Ta powieść zapowiadała się naprawdę dobrze i choć już pierwsze jej strony zwiastowały to, że akcja będzie toczyć się w zdecydowanie spokojnym tempie, jeszcze nie zakładałam, że będzie aż tak źle. Muszę przyznać z pewną dozą niechęci, że „Domek z kart” bardzo mnie rozczarował. Przepiękna okładka obiecywała niesamowitą historię, a wplecione w fabułę karty tarota oraz ogólnie tematyka wróżbiarstwa wskazywały na oryginalny pomysł na historię. Niestety, już dawno żadna inna książka aż tak mnie nie wymęczyła. Nie tylko nie mogłam się wciągnąć w opisywaną przez autorkę historię, ale także okropnie nużyły mnie niekończące się opisy każdego, nawet najmniejszego detalu.

Owszem, powieść pod względem stylistycznym jest naprawdę piękna. Język użyty przez autorkę jest bardzo kwiecisty, dla mnie jednak aż w nadmiarze. Fragmentów, które totalnie nie mają wpływu na opowiadaną historię, a są jedynie swojego rodzaju wypełniaczami stron, znajdziemy tutaj aż nadto. Fabuła rozwija się bardzo powoli, a zamiast akcji dostajemy kolejne, niekończące się opisy dosłownie wszystkiego. Biorąc pod uwagę, że „Domek z kart” z założenia jest thrillerem/kryminałem, książka ta wypada naprawdę słabo. Kiedy już w końcu coś zaczęło się dziać i akcja nieco ruszyła, byłam już tak zniechęcona i znudzona, że niestety, ale nie porwała mnie przedstawiona w niej historia, która swoją drogą okazała się być dość przewidywalna. Niestety, autorka nie potrafiła sprawić, żebym nie mogła się oderwać od fabuły, bohaterowie też nie zostali zbyt dobrze napisani - płytcy, nijacy, nie wzbudzający sympatii.

W przypadku „Domku z kart” stare porzekadło „nie oceniaj książki po okładce” się sprawdziło. Niestety, zamiast zostać pozytywnie zaskoczona, rozczarowałam się, bo za pięknym wydaniem książki, nie idzie w parze równie dobra jej treść.

Joanna Adamski
(joanna.adamski@dlalejdis.pl)

Katy Hays, „Domek z kart”, Wydawnictwo Luna, Warszawa, 2024




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat