„Emma i Oliver” – recenzja

Recenzja książki „Emma i Oliver”.
„Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma.”

Bo co ma począć biedny kot w pustym mieszkaniu? Chodzi z kąta w kąt, nasłuchuje, czegoś szuka, dąsa się i obraża. Nie traci jednak nadziei na powrót swojego pana.

Kot z wiersza Szymborskiej bardzo przypominał Emmę – biedną, zagubioną istotkę z oczami jak iskierki, która po stracie przyjaciela nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Dziewczynka codziennie zaglądała w okna domu swojego przyjaciela z naprzeciwka, jednak go nie widziała. Wychodziła na spacer, jednak nie miał jej kto towarzyszyć. Całymi dniami siedziała i zastanawiała się, dlaczego Oliver z dnia na dzień zostawił ją na pastwę losu złego świata. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, Emma musiała słuchać płaczu matki swojego przyjaciela. Pełen bólu szloch w jakiś magiczny sposób przeciskał się przez szyby jej pokoju i trafiał wprost do jej uszu. Jedyne co jej zostało to pomięta karteczka… Symbol dawnej przyjaźni.

Z czasem Emma dorosła i przyzwyczaiła się do nowej rzeczywistości bez Olivera. Wyrosła na piękną, rozsądną dziewczynę, która każdą wolną chwilę spędzała surfując na desce. Mogłoby się wydawać, że tak już pozostanie, ale okazało się, że los po raz kolejny pokazał wszystkim swoje kapryśne oblicze. Oliver wrócił.

Zagubiony chłopiec musi odnaleźć się w świecie, z którego kiedyś siłą go wyrwano, natomiast Emma na nowo odbudować więź, która ich łączyła, kiedy byli dziećmi. Poszukiwanie swojej tożsamości, odkrywanie siebie po wielu latach rozłąki sprawi, że początkowy dystans, a później przyjaźń zmieni się w coś więcej…

Mogłoby się wydawać, że pomysł na książkę jest banalny. Podobnie zresztą jak jej fabuła – przewidywalna i jednowątkowa. Jednak jest w tej książce coś, co nie pozwoliło mi się od niej oderwać na wiele godzin. Delikatność. Uczucia są jak bańka mydlana – jeżeli dotkniemy ich za mocno, rozprysną się. Robin Benway potraktowała je z właściwą dla nich subtelnością. W odpowiednich momentach zmniejszała lub zwiększała ich częstotliwość, nie odbierając im nawet krztyny ciepła.

Autorka też niezwykle umiejętnie wcieliła się w rolę nastolatki i również z tej perspektywy kreśliła wszystkie wydarzenia. Zdaję sobie sprawę, że dla dorosłego człowieka jest to niezwykle trudne zadanie, gdyż bardzo często zapominamy o swoich poglądach, o perspektywie, którą mieliśmy przed laty. Doświadczenie pierwszej miłości jest niezwykle ważne dla każdego z nas, dlatego cieszę się, że temat ten został potraktowany z należytą sobie powagą.

„Emma i Oliver” to niezwykle ujmująca i chwytająca ze serce powieść. Doskonale sprawdziła się w roli leku na skołatane nerwy. Uważam, że każdy powinien po nią sięgnąć z jednego, błahego powodu – żeby przypomnieć sobie jak cudownym uczuciem może okazać się prawdziwa, bezinteresowna miłość.

Anna Kantorczyk
(anna.kantorczyk@dlalejdis.pl)

Robin Benway, „Emma i Oliver”, wyd. Pascal, Bielsko – Biała, 2016 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat