„Jedzenie i inne namiętności” – recenzja

Recenzja książki „Jedzenie i inne namiętności”.
A miało być tak pięknie…

Z książkami jest jak jest jak z kulinariami - mniej znaczy lepiej.  Jeśli pisarz wie, co chce przekazać, zmieści się w sensownej liczbie stron. Jeśli potrawa ma być smaczna, nie można przesadzić z ilością składników, ani przypraw. W kuchni stawiam  przede wszystkim na łatwe przepisy, które z czasem mogę robić intuicyjnie bez ciągłego upewniania się, że dodaję wszystko w dobrej kolejności i odpowiednich proporcjach. Zabawa w ważenie wchodzi w grę wyłącznie, kiedy zwiększam lub zmniejszam porcje.

Być może zabrzmi to ignorancko, ale nazwisko Mai Sobczak, ani nazwa jej bloga nic mi nie mówiły. „Jedzenie i inne namiętności” przyciągnęło moją uwagę dlatego, że miało zawierać „proste, lecz oryginalne pomysły i świeże, domowe, lokalne składniki”. Estetyczne wydanie z twardą oprawą również nie zadziałało zniechęcająco. Jak wypadły oczekiwania w zderzeniu z rzeczywistością?

Prawdę mówiąc, pierwszy wertep zaliczony został jeszcze przed przejściem do właściwej treści, kiedy na wyklejce przeczytałam słowa „Stajesz się tym, co troszczysz najmocniej w sobie, więc troszcz dobro”. Czy tu czasem nie brakuje dwóch „o” i „się”?  Czy to udziwnienie dla samego udziwnienia? Nie wiadomo, jedźmy dalej.

Pod koniec nad wyraz natchnionego wstępu autorka zapowiada, że to nie będzie zwykła książka kucharka, ale będzie zawierać „zmyśloną historię z mocnym wątkiem kulinarnym”. Zabrzmiało nietypowo, ale ciekawie, nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałam.

Rozbudzone nadzieje okazały się niestety płonne. Już po kilku stronach było wiadomo, że tak naprawdę mamy do czynienia z czymś na kształt erotyku kulinarnego. „Bez ceregieli wyciągała ciekawski palec i zanurzała go w sobie niczym w rozgrzanym kremie waniliowym”, „Swoje myśli - nawet te wstydliwe czy przypalone - oswajała i zalewała ciepłą miłością”, „Jego skóra miała kolor podsmażonego na złoto omleta, tłuściutkiego i soczystego, chrupiącego z wierzchu i delikatnego w środku”. Stwierdzając, że co jak co, ale cook porn to na pewno nie moja bajka, postanowiłam odpuścić część fabularną.

Pozostało już tylko sprawdzić, czy chociaż przepisy okażą się na tyle zachęcające, aby podratować ocenę i abym chciała/mogła je wypróbować. Wtedy okazało się, że Maia Sobczak ma skrajnie różną definicję „domowych, lokalnych składników”. Bałkańskie sery, marynowany pieprz, asafetyda, śmietana ryżowa, syrop lawendowy i imbirowy, pasta truflowa… Do tego mnóstwo alkoholu, bo bez niego najwyraźniej nie można oddać się przyjemności jedzenia, więc abstynenci są na z góry opłakanej pozycji.

Głównym plusem pozostaje fakt, iż pozycja jest bardzo ładnie wydana. Pełno w niej idealnych zdjęć niczym z instagrama, jednak nie da się ukryć, że tak jak w mediach społecznościowych, tak i tutaj forma zdecydowanie przeważa nad treścią. Jeśli więc miałabym sięgnąć po tak ukochane przez autorkę zmysłowe porównania, to dla mnie „Jedzenie i inne namiętności” są czytelniczym romansem, który skończył się, zanim się na dobre rozpoczął.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

Maia Sobczak, „Jedzenie i inne namiętności”, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2021r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat