Uwielbiam opowiadania. Uważam, że są one trudniejsze jako forma wyrażania pewnych treści. Dlaczego? Są przede wszystkim dużo krótsze. To nie powieść, którą można poszerzać o dodatkowych bohaterów i wątki. Tu wszystko jest precyzyjnie dobrane. Wydarzenia, opowiadania zamiast dialogów, a nawet sama forma przekazu. Opowiadania mają swój urok, ale większości kojarzą się głównie ze szkolnym przymusem pisania wypracowań.
Peggy Brown (tu autorkę bardzo przepraszam, ale za każdym razem w mojej głowie włączała się piosenka Myslovitz) dość sprawnie porusza się w świecie krótkich opowieści z zaskakującym finałem. Są to jednak opowieści raczej smutne, wręcz depresyjne. Autorce udało się pokazać świat osób, które w jakimś sensie wyrwały się albo chociaż próbowały wyrwać się z wiejskiej biedy i wskutek różnych działań, własnych albo dzięki losowi, awansowały do życia w mieście. Brzmi dziwnie, bo jaki to awans, skoro współcześnie oznacza to jedynie przeprowadzkę, najczęściej „za pracą”.
Tak też było i kiedyś, tylko samo zatrudnienie w mieście wcale nie było takie łatwe. Te historie są w większości gorzkie, chociaż autorka pokazuje w nich także lepszą stronę życia. Tylko co z tego, skoro jedna siostra wyrywa się z życia na wsi i odwiecznego przywiązania do ziemi, robiąc to kosztem rodzeństwa? Oprócz kłótni o ojcowiznę czeka ją kilka zdarzeń, które właściwie są porównywalnie nieprzyjemne dla każdego członka rodziny.
Sporo tu opowieści o rzeczach prostych, o których się nie myśli. Bo czy dla kogoś lakier do paznokci może być synonimem luksusu? Dzisiaj już nie, jednak kiedyś - a mowa o historii sprzed czterdziestu lat - znaleziona buteleczka staje się bogactwem. Dość specyficznym, nacechowanym negatywnie i wiążącym się z brakiem moralnego prowadzenia się. Nawet matka tego znaleziska nie rozumie.
W tych opowiadaniach ścierają się dwa światy, takie sprzed kilkudziesięciu lat. Obraz wsi, gdzie nie wypada, i obraz miasta, nawet małego, które kojarzy się z porzuceniem wiary i obrazą moralności. Upadek obyczajów reprezentuje właśnie ten lakier do paznokci, tytułowy, chociaż znaleziony na wiejskim podwórku, to jednak należący do tej miastowej. Nie bardzo jest miejsce na miłość – na przywiązanie, troskę i zimny chów owszem, ale przecież nikt od tego nie umarł. Praca na ziemi jest najważniejsza, bo przecież ziemię komuś trzeba zostawić. A tym kimś muszą być dzieci. Jeśli jest partner, to raczej bliżej mu do patologii niż do kochającego męża, bo pije i bije. W ogóle ten świat jawi się jako mało optymistyczny. I choć możemy udawać, że tak było, ale teraz jest inaczej, to nie można tej książki po prostu odłożyć na bok. Ten świat istnieje i nadal ma się świetnie, chociaż wolimy go oglądać w serialach dokumentalnych.
Na koniec jak zawsze pytanie najważniejsze: Czy czytać? Czytać, aby pamiętać i aby zrozumieć perspektywę odwiecznego sporu: miastowi kontra wieś. Te opowiadania trochę ten spór wyjaśniają, ale jednocześnie nie pozostawiają złudzeń co do szczęśliwego pojednania w bliżej nieokreślonej przyszłości. Syte (bogate) miasto nigdy nie zrozumie biednej wsi. Chociaż czy na pewno miasto jest tylko bogate, a wieś biedna? Trochę nam się zmieniła perspektywa i wnioski wcale nie są tak oczywiste.
Agnieszka Pogorzelska
(agnieszka.pogorzelska@dlalejdis.pl)
Peggy Brown, „Lakier do paznokci”, Wydawnictwo Psychoskok, 2021