Magda Gessler lubi owce i róże

Kuchenne Rewolucje Magdy Gessler w restauracji "Owce i róża" w Brennie.
Piąty odcinek Kuchennych Rewolucji rozegrał się na Śląsku, gdzie właściciele „Karczmy Góreckiej” żyli w separacji z lokalną kuchnią.

„U kuma” to nieistniejąca już restauracja w Brennej, w województwie śląskim, którą prowadziło starsze małżeństwo. Ich syn Filip, choć miał przejąć interes, wyjechał z miasta do Katowic, gdzie rozpoczął nowe życie. Tam, zatrudniając się w lokalu gastronomicznym, w końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni, poznał Łukasza, kucharza pełnego pasji i ambicji, często zmieniającego miejsca pracy, by stale móc się rozwijać. Razem wrócili do małej miejscowości, by jednak przejąć cieszącą się niesławą restaurację rodziców, na wszelki wypadek zmieniając w niej wszystko, od wystroju wnętrza i nazwy, aż po menu. Nowa karczma „Karczma Górecka” nie cieszyła się jednak taką popularnością, jakiej oczekiwali młodzi właściciele. Bywały dni, w których dniówka wynosiła kilkanaście złotych, przez co tylko jedna osoba mogła dostawać stałą pensję i wypadło na menedżerkę Sylwię. Filip oszczędzał, na czym tylko się dało, obcinając budżet na produkty i zaniżając ich jakość. Łukasz, nie mogąc gotować wedle własnego uznania, zaczął się denerwować, a cięcia i tak niczego dobrego nie przynosiły. Rozpoczął się kryzys interesu oraz związku.

Magda Gessler pojawiła się w progach „Karczmy Góreckiej” w dobrym humorze, nie wygłaszając standardowych komentarzy o syfie i smrodzie. Pełna entuzjazmu powiedziała, że okolica jest ładna, a potem weszła do środka. Tam czekało na nią rustykalne, ale puste wnętrze z dekoracjami będącymi „ukoronowaniem komuny”, mała, ale rodzinna ekipa pracowników, a także ciekawe, ale źle wykonane potrawy. Wszystko było żółte i przesmażone, a specjalność lokalu – placki ziemniaczane na dwanaście sposobów – wcale specjalna nie była. Dzień zakończył się małą awanturą na zapleczu oraz rzuceniem Łukaszowi w twarz kapustą z octem, co momentalnie wzbudziło we mnie sprzeciw. Po raz kolejny zobaczyliśmy, że Gessler czasem jest bardzo nie po drodze z kulturą osobistą. Lokal opuściła, stwierdzając: „Wasza niewiedza jest przerażająca. Zaskoczcie mnie jutro czymś”.

I rzeczywiście, chłopacy prowadzącą zaskoczyli. Filip zdusił węża zalegającego mu w kieszeni, a Łukasz sam udał się do sklepu, wybrał produkty i ugotował coś, co zwaliło Gessler z nóg. Przyznała, że ma wielki talent, a dzięki temu optymistyczniej spojrzała na rewolucję, którą – spójrzmy prawdzie w oczy – i tak by przeprowadziła. Zarządziła zmianę nazwy lokalu na „Owce i Różę”, przerobiła menu na regionalne, swojskie, a wnętrze poleciła przemalować na czerwono-biało-beżowo z drewnianymi elementami. Moim zdaniem nie wyglądało to wcale lepiej, ale w końcu nie ja tam będę jadać. Wszystko poszło dobrze, atmosfera wiejskiego i zdrowego klimatu szybko się utworzyła, a nowych ludzi zatrudniać nie trzeba było, ci bowiem wystarczali aż nadto. Klienci zaczęli pojawiać się zgodnie z planem, a związek zakwitł, co było widać po zadowolonych minach właścicieli. Pełen śląski sukces.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Fot. TVN




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat