„Mała Nina” – recenzja

Recenzja książki „Mała Nina”.
Zaciekawiona skandalem, który wybuchł wokół tej książki kilka lat temu, postanowiłam wreszcie po nią sięgnąć.

Pamiętam do dziś skandal, który wybuchł po wydaniu „Małej Niny”; pamiętam oburzenie związane z opisem profanacji Najświętszego Sakramentu i petycję, którą podpisywano, aby wycofać ją ze sprzedaży. Nigdy jakoś po nią nie sięgnęłam, wszakże tyle ciekawszych pozycji do czytania na mnie czekało! Jednak teraz, kiedy nakład wznowiono, postanowiłam ją przeczytać, przenalizować oraz – przede wszystkim – wyrobić swoje własne zdanie.

Stylistyka książki, kreska, którą zastosowano bardzo przypomina mi „Mikołajka”, więc zanim zaczęłam ją czytać, myślałam, że książka będzie po prostu jej żeńskim odpowiednikiem; że będzie pełna przygód, zabaw i wrażeń z poznawania otaczającego Ninę świata. Co się okazało?

Nina ma osiem lat i mieszka razem z mamą, gdyż jej rodzice są po rozwodzie. Ma przyjaciółkę, na którą może liczyć; marzy o psie, ale jedyne na co mogła sobie pozwolić (po wielu fortelach, płaczach i przekonywaniach) to świnka morska o wdzięcznym imieniu Wangog. Dziewczynka jest dość rezolutna, ciekawa świata, który musi przede wszystkim poukładać po tym, jak jej rodzice się rozeszli. Bez przerwy w coś się angażuje, ma różne pomysły, które nie zawsze są aprobowane przez dorosłych. Snuje różne rozważania, stara się zrozumieć takie tematy jak: śmierć, wiara, sens życia. Powieść napisana jest z dużą dawką humoru i chociaż są momenty smutne i ciężkie, nadrabiane są one optymizmem bohaterki, która stara się patrzeć na świat od tej pozytywnej strony.

Wracając do afery z profanacją Ciała Chrystusa powiem tak – z jednej strony to duże przegięcie, z drugiej zaś – autentyczność dziewczynki, która chciała mieć zawsze pana Jezusa przy sobie. Dziewczynka została wychowana jako ateistka. Teraz ma przyjąć chrzest i przystąpić do komunii, o której mówi – „najpiękniejszy dzień w życiu”. Dziewczynka chciała mieć Jezusa zawsze przy sobie, a z hostii uczynić swój największy skarb – tyle, że potraktowała wszystko zbyt dosłownie. I o ile wyjęcie hostii z ust jej się udało, o tyle jej zaniesienie do domu już nie – dziewczynka „targała” ją pod butem, a resztki zdrapała, wyrzucając do kosza. Oczywiście później w modlitwie przeprasza Boga za swój karygodny czyn, jednak robi to bez większego przekonania.

Z jednej strony rozumiem, że autorka być może chciała być autentyczna; pokazać, jakie pomysły mogą mieć dzieci (sama jako dziecko miałam przedziwne pomysły, moi synkowie odziedziczyli ten „talent”). Warto też dodać, że Nina pochodzi z rozbitej rodziny; ma problemy z „odnalezieniem” siebie i swoich wartości i to też jest jakąś okolicznością łagodzącą. Z drugiej strony – zdrapywanie Jezusa z butów jest co najmniej niesmaczne. Nie można było przedstawić tego jakoś inaczej? Czemu miało to służyć? Mnie, katoliczkę, razi to; rozumiem, że wielu innych to boli i ja ten ból szanuję. Jednak nie traktowałabym też tej książki jako wcielenie samego szatana i nie bojkotowała, ale – jako rodzic – po prostu wytłumaczyła. Po to jesteśmy, my, rodzice, aby tłumaczyć dziecku podczas czytania pewne kwestie; aby rozmawiać z nimi o różnych zachowaniach i jednoznacznie wskazywać, które są dobre, a które złe. Warto też przypomnieć sobie słowa Niny, która mówi, że „Boga nie można mieć tak, jak ma się zakładkę do książki albo świnkę morską. Można Go mieć tak, jak ma się słońce czy księżyc albo białą chmurę na niebie.”

Zastanawia mnie tylko jedno: Dlaczego autorzy wszelkich książek, zawsze jak mogą wmieszać w nie jakąś religię; w jakiś sposób znieważyć, sięgają do religii katolickiej? Czemu Nina nie mogła być np. wyznawczynią Islamu? Mam chyba na to odpowiedź – podejrzewam, że po napisaniu takiej powieści autorka skończyłaby podobnie jak nauczyciel z jednej z francuskich szkół, który pokazał uczniom karykatury Mahometa. I to chyba cały klucz.

Abstrahując od religii, książkę chętnie przeczytam razem z moimi dziećmi, gdy te podrosną. Poleciłabym je raczej starszym dzieciom, w wieku wczesnoszkolnym (8-11 lat), które nie rozumieją wszystkiego dosłownie. Myślę jednak, że i tak lepiej czytać ją w asyście rodziców, aby wyjaśniać wszelkie wątpliwości i tłumaczyć niektóre zachowania malej Niny.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Sophie Scherrer, „Mała Nina”, Wilga, Warszawa, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat