„Mordercy” – recenzja

Recenzja książki „Mordercy”.
„Mordercy różnią się od siebie tak, jak drzewa w lesie”.

Zapewne wielu czytelników doświadczyło na własnej skórze uczucia ekscytacji w chwili, gdy czytają opis nowości z interesującej ich dziedziny. Kiedy więc wydawca dodatkowo podsyca je, zapowiadając, że dana pozycja spodoba się fanom innego tytułu, który przypadł nam do gustu, już wiemy, że po prostu musimy tę książkę przeczytać. Tak też było w moim przypadku z „Mordercami” Davida Wilsona mającymi zaskarbić sobie sympatię wielbicieli zeszłorocznych „Psychopatów” Stephena Seagera.

Być może jestem niechlubnym wyjątkiem od reguły albo moje oczekiwania byłby zbyt na wyrost, ale niespecjalnie dostrzegam podobieństwa dwiema wyżej wymienionymi powieściami. „Psychopaci” są znacznie bardziej osobistym, angażującym i miejscami groteskowym przedstawieniem codzienności w amerykańskim szpitalu psychiatrycznym. „Mordercy” z kolei to dowód na to, że człowiek mający do opowiedzenia ciekawą historię to niekoniecznie człowiek potrafiący zrobić to w przekonujący sposób, bez względu na to, ile tytułów posiada i jak nietypowa była jego ścieżka kariery.*

Zarówno polski, jak i oryginalny tytuł „My Life with Murderers: Behind Bars with the World’s Most Violent Men”, mógłby sugerować, że pod oszczędną, ale robiącą wrażenie okładką z słabo oświetloną celą znajdziemy zbiór przesłuchań, bądź nieoficjalnych wywiadów zza krat oraz pogłębione studium najniebezpieczniejszych ludzi na świecie. Tak się jednak nie dzieje.

Opowieść profesora meandruje pomiędzy kolejnymi zmianami miejsca zatrudnienia, dość sztampowym przytaczaniem cytatów i regułek, opisem realiów brytyjskiego więziennictwa i systemu domów poprawczych, na które wpływ ma również polityka oraz wielokrotnym podkreślaniem, że społeczeństwo jest co najmniej współodpowiedzialne za popełniane w nim zbrodnie. Życie prywatne Wilsona dzieje się gdzieś poza tym wszystkim, co jakiś czas autor zaznacza „w międzyczasie wziąłem ślub, urodziło mi się dziecko nr 1, 2 itd.”, co w żaden sposób nie podbija nikłego ładunku emocjonalnego całości.

Mimo przewijających się okrytych złą sławą nazwisk scen dialogu ze złem wcielonym jest tak naprawdę niewiele i oprócz rozdziału o płatnych zabójcach, który mógłby być znacznie bardziej rozbudowany, niespecjalnie wyrywają odbiorcę z marazmu. Młody Wilson był człowiekiem pragnącym zmian, ale gdzieś po drodze jego ideały ustąpiły miejsca szarej rzeczywistości, tak, jak mój entuzjazm strona po stronie zanikał w starciu z nie do końca przekonującym stylem obranym przez autora.

Możliwe, że „Mordercy” zrobią lepsze wrażenie na osobach mniej obeznanych albo stawiających przede wszystkim na podstawy teoretyczne niż mroczną praktykę. Osobiście dotarłam do etapu, na którym w literaturze faktu stawiam bardziej na płynność, atrakcyjność i autentyczność narracji niż niekończący się popis erudycji. Wiedzę zawsze można uzupełnić, poczucia znudzenia i straconego czasu nic nie wynagrodzi.

*David Wilson to doktorant wydziału historii i filozofii, naczelnik więzienia, wreszcie ekspert i profesor kryminologii udzielający się również w mediach

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

David Wilson, „Mordercy”, Wydawnictwo Filia, Poznań, 2021 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat