Morderstwo na śniadanie

Recenzja książki "Śmierć za cukiernią".
Joanne Fluke miała pomysł na książkę dość niecodzienny - historię kryminalną przeplata przepisami na ciasteczka. To nie powinno się udać, a jednak...

Małe miasteczka są ostoją spokoju, tradycji. Miejscami, gdzie człowiek czuje, że jest istotą, a nie jedynie trybikiem w wielkiej machinie metropolii. Oczywiście, do czasu, gdy coś lub ktoś zakłóci tę sielankę na przykład znalezieniem ciała ze śladem po kuli na tyłach cukierni...

Malownicze Lake Eden powoli przygotowuje się na surową zimę, ale nim ona nadejdzie, złota jesień gości w tej pięknej okolicy. Czerwień i żółty odcień liści ogrzewa ziemne już poranki i wieczory, nadaje kolorów ulicom i placom, wśród drzew bawią się beztrosko dzieci, a najczęstszym i jedynym przestępstwem dorosłych jest przekroczenie szybkości. Zbyt idylliczny obrazek? Gdzieś przecież musi być haczyk, rajskie krajobrazy ukrywają na pewno pośród swej baśniowości ziarno zła, a może nawet więcej niż jedno. Hanna Svensen docenia piękno miejsca swego zamieszkania, wielkie miasta posiadają swój urok, ale małomiasteczkowa atmosfera też jest atrakcyjna. Prowadzenie Ciasteczkowej Doliny pochłania kobietę prawie bez reszty, a wolny czas dzieli z rodziną i oddanym czworonożnym przyjacielem. W tak spokojnej okolicy jedynym zagrożeniem są tylko zapędy z gatunku swatania niestrudzonej rodzicielki, ale jeden z poranków przynosi odmianę w spokojnej egzystencji i mieszkańców i energicznej właścicielki słodkiego biznesu. Śmierć za cukiernią stawia na nogi lokalnych stróżów prawa oraz Hannę. To właśnie ona odkrywa zamordowanego dostawcę towarów mleczarskich.

Jak Lake Eden długie, szerokie, nigdy w jego historii morderstwo nie zawitało w te strony! Jaki był powód tak drastycznego czynu? Może odpowiedź kryje się w przeszłości ofiary? Ale przecież to był taki spokojny młody człowiek i do tego dobrze znany wszystkim, trudno coś ukryć, gdy wszyscy doskonale się znają i to od wielu lat. Jednak jakiś powód przecież musiał być. Hanna nie zamierza przyglądać się z boku śledztwu, włącza się w jego tryby i odkrywa o wiele więcej, niż można by się spodziewać. Oaza spokoju nie tyle odsłania swą mroczną stronę, co odnajdują ją ci, którzy zagłębiają się w jej tajemnice.

Trzeba przyznać, że Joanne Fluke miała pomysł na książkę dość niecodzienny - historię kryminalną przeplata przepisami na ciasteczka. To nie powinno się udać, a jednak powiodło się, sensacja i słodycze pasują do siebie znakomicie. Akcja "Śmierci za cukiernią" została osadzona w małym miasteczku w Minnesocie i chociaż z góry można założyć, że idylliczna wizja jest tylko pierwszym wrażeniem, to autorce udało się zachować element zaskoczenia i to nie jeden. Czasem to, co znane i wielokrotnie przytaczane, można ponownie użyć i pokazać w całkiem nowym świetle. Wystarczy uzupełnić składnikami, które wydają się z całkiem innej bajki, by stworzyć opowieść z fabułą z wieloma zaskakującymi punktami. Autorka zawarła jednocześnie wątki sensacyjne i obyczajowe oraz społeczne. Dwa ostatnie nie stanowią osi akcji, lecz ją uzupełniają, bo najważniejsza jest zbrodnia, chociaż inne kwestie nie są jedynie nic nie znaczącymi detalami.

"Śmierć za cukiernią" to nie kolejny przesłodzony obraz amerykańskiej prowincji, chociaż również nie szokujący. Joanne Fluke przedstawiła za to codzienność, w której ludzie nie są aniołami, a ich mroczne oblicza są odkrywane tak jak wszędzie przez przypadek. Zbrodnia również wita i w te miejsca, wydające się wolne od niej, a gdy nie wiadomo jakie ma źródło to najczęściej są nimi …

Katarzyna Pessel
(katarzyna.pessel@dlalejdis.pl)

Joanne Fluke, "Śmierć za cukiernią", Bellona, Warszawa 2012




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat