„My, superimigranci" - recenzja

Recenzja książki „My, superimigranci".
Ja też jestem cudzoziemką.

Ta historia wydarzyła się naprawdę, podobnie jak naprawdę tysiące Polaków szukało w swojej rodzinie osób, których pochodzenie mogło się przydać w Niemczech. Jednak to ona, kobieta wyrwana jako dziecko z bezpiecznego, choć szarego i dość biednego domu z wielkiej płyty w Polsce, odważyła się powiedzieć po raz pierwszy głośno to, nad czym zastanawiają się socjologowie nie tylko w Polsce: Jak to możliwe, że Polacy, tak chętnie pielęgnujący wszelkie oznaki patriotyzmu, w Niemczech Zachodnich w latach 80. i 90., robili wszystko, aby swoją polskość porzucić?

Mała Emilka, urodzona w Wejherowie, wyjechała z rodzicami na stałe do Niemiec, gdy miała 5 lat. W jej pamięci zapisał się szary blok, podwórko i Tomek, rówieśnik, z którym się bawiła. Wyjazd był dokładnie zaplanowany przez rodziców, którzy marzyli o lepszym życiu na zachodzie. Był rok 1988 i za kilka miesięcy układ sił w Europie miał się mocno zmienić, jednak rodzina Śmiechowskich zdecydowała się na los imigrantów.

Historia Emilki to również historia życia wielu polskich imigrantów, którym "udało się" znaleźć wśród przodków jakiegoś "Niemca". To na tej fali w latach 80. wyjechało na stałe do Niemiec nawet 500 tysięcy Polaków, którzy... zniknęli wśród rodowitych Niemców. Ci Polacy nie mówili po polsku publicznie, starali się jak najszybciej zasymilować, zmuszając własne dzieci do zapominania o polskiej kulturze, historii czy tradycjach. Dla części Polaków swoistą ostoją polskości była polska parafia w Berlinie, ale rodzina autorki dość szybko zerwała z nią kontakt. Tylko Wigilia Bożego Narodzenia musiała pachnieć kapustą z grzybami i smażonym karpiem.

Polacy w Niemczech nie chcieli pokazać, że nie są stąd, w przeciwieństwie do Turków i innych narodowości, które również do Niemiec przyjeżdżały. Polską niechęć odczuli nawet Niemcy z NRD już po upadku Muru Berlińskiego. Kolejne lata sporo zmieniają. Będą zatem i niemieckie żarty o kradzieżach przez Polaków niemieckich samochodów; będzie także o kolejnej fali Polaków, którzy ośmieleni sukcesami Podolskiego i Klosego, już się nie izolują, nie wstydzą swojej polskości, ale jednocześnie nadal, podobnie jak rodzice Emilii, nie tworzą żadnych stowarzyszeń, towarzystw czy polskich inicjatyw. Dowiemy się także, że Niemcy wcale nie byli chętni, aby rozszerzyć Unię Europejską o Polskę.

Współcześnie, jako odpowiedzialna matka, pozwala swojej córce na to, czego ona sama nie mogła - na miksowanie polskich słów z niemiecką gramatyką, zwłaszcza w przestrzeni publicznej. Jej córka będzie wyrastać jako dziecko dwujęzyczne w rodzinie, w której matka coraz częściej podkreśla, że ma polskie korzenie.

Po lekturze pojawiło się u mnie mnóstwo pytań, zwłaszcza o sens całkowitej asymilacji, bo nawet nie integracji, z mieszkańcami kraju, do którego się wyjeżdża. Rodzina Śmiechowskich zapłaciła za nią dość wysoką cenę, mierzoną nie tylko zmianą nazwiska czy miejscem urodzenia. Każdy z jej członków zupełnie inaczej traktuje swoją polskość. Pytania te są szczególnie istotne teraz, gdy migracja, także zarobkowa, zaczyna być wpisana w historię Europy, w tym również Polski. Może chodzenie na obiad do lokalnej restauracji, sprzedającej polskie pierogi, to pierwszy krok do tego, aby pozostać Polakiem w obcym dla siebie sąsiedztwie?

Agnieszka Pogorzelska
(agnieszka.pogorzelska@dlalejdis.pl)

Emilia Śmiechowski, "My, superimigranci", Prószyński i S-ka, Warszawa 2018




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat