„Nad rzeką marzeń” - recenzja

Recenzja książki „Nad rzeką marzeń”.
„Nad rzeką marzeń” miała być ciepłą i pogodną opowieścią o dojrzałej kobiecie pragnącej od życia czegoś więcej, niż niańczenie wnuków, niestety okazała się być płaskim i mocno przewidywalnym romansem.

Główną bohaterką jest Grace, wdowa dobiegająca 50, która postanawia zerwać z rutyną dotychczasowego, monotonnego przyznajmy życia, i kupując stary pensjonat dokonuje kilku przewartościowań. Początek jest obiecujący: rozpieszczona przez życie bogata wdowa, zawsze w cieniu męża, pokornie rezygnująca z własnej kariery na rzecz domu i dzieci, nagle radykalnie odmienia swoją codzienność. Nie zważając na sprzeciwy rodziny, zdumionej tym kaprysem, wbrew opinii ludzi, którzy nie wierzą w powodzenie jej przedsięwzięcia, Grace zaciska zęby i zabiera się za prowadzenie pensjonatu.

Niestety autorka nie uwierzyła w powodzenie własnej historii i postanowiła ją doprawić czym się tylko da. Mamy zatem klasyczny romans, gdyż Grace poznaje okolicznego przystojniaka i bawidamka, który rzecz jasna pod jej wpływem radykalnie się zmienia. Również córka Grace, która przebywa z odsieczą matce, wpada w ramiona swojego przystojnego przeznaczenia. Równolegle prowadzony jest wątek tajemniczego prześladowcy, zostawiającego groźne liściki i śledzącego mieszkańców miasteczka. Jakby tego było mało, miejscowy pastor, sprzedawczyni w sklepie i organistka obdarzeni są dziwnymi mocami, zesłanymi im przez Boga.

Kwestia wiary i religii zajmuje także niezwykle ważne miejsce w opowieści, niestety poprowadzona jest w sposób straszliwie toporny i łopatologiczny. Nie ma tutaj miejsca na wątpliwości i rozważania, jest tylko cudowne nawrócenie jednej z bohaterek, pokazane iście w amerykańskim stylu. Niegdyś ogromną popularnością cieszyły się książki Jan Karon, która z ogromnym wdziękiem pisała o pastorze, wierze i wszelkich problemach, jakie nastręczyć może życie bogobojnego człowieka w małym miasteczku. Lin Stepp nie udało się w najmniejszym nawet stopniu dorównać tamtym powieściom.

Całości nie ratują też dialogi, na przemian drewniane i kwieciste, kiepsko jest także z postaciami. Każdy z bohaterów to zlepek kilku cech, czasami dosyć przeciwstawnych np. podrywacz Jack nagle zmienia się z prawdziwego erotomana w rycerza, wzdychającego czysto platonicznie do swojej wybranki.

Historia toczy się w przewidywalny sposób aż do finału, który był oczywisty od pierwszej strony. Bohaterowie są piękni i wszystko im się udaje, ale to nic dziwnego skoro prowadzenie pensjonatu autorka pokazuje, wyłącznie jako połączenie spożywania śniadań z gośćmi i dobieranie kwiatów do wazonów.

Próby wyjścia poza schemat czystego romansu, niestety nie powiodły się w żadnym calu, więc „Nad rzeką marzeń” wymaga naprawdę dużej cierpliwości ze strony swojego czytelnika.

Małgorzata Tomaszek
(malgorzata.tomaszek@dlalejdis.pl)

Lin Stepp, „Nad rzeką marzeń”, Jaguar, Warszawa 2016




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat