Opowieść o życiu w biegu – wywiad z Beatą Sadowską

Wywiad z Beatą Sadowską.
Wulkan energii i pomysłów, dziennikarka, prezenterka, biegaczka, mama, a teraz pisarka – Beata Sadowska. Z okazji premiery swojej debiutanckiej książki opowiedziała nam o swojej pasji - bieganiu.

A.P.: Pani Beato, jest Pani dziennikarką, prezenterką, od września mamą. Niewątpliwie Pani życie od dawna toczy się na wysokich obrotach. Jak jest teraz? Teraz jest chyba jeszcze bardziej „w biegu”?
B.S.: Teraz jest bardzo w biegu, bo ruszyła promocja mojej książki „I jak tu nie biegać!”. Nie wiedziałam, że to aż tyle roboty! (śmiech) Na dodatek przygotowuję się już do maratonu w Londynie (13 kwietnia), więc staram się biegać cztery razy w tygodniu. Jeśli nie wyjdę rano – przepadłam! Dlatego między 6-stą a 8-mą pakuję mojego synka Tysia do wózka biegowego i ruszamy na trening.

A.P.: W radiu Chilli Zet w każdy sobotni poranek można usłyszeć prowadzony przez Panią program „W biegu i na wybiegu”. Zaprasza Pani do niego wiele ciekawych osób, nie tylko z showbiznesu, ale i tych związanych ze modą, czy sportem. Skąd pomysł na program o takiej formule?
B.S.: Dziennikarsko wzięłam się z radia i zawsze marzyłam o tym, że kiedyś tam wrócę. Udało się. Lubię rozmawiać, stąd taka formuła. A „W biegu i na wybiegu”? – bo to najbardziej moje. Żyję w biegu, choć staram się mądrze zwalniać. Biegam, bo to daje mi przestrzeń w głowie, kondycję i solidną dawkę endorfin. Do mody mrugam okiem, lubię, a z moją przyjaciółką projektujemy torby (www.zouzabags.com).

A.P.: Przebiegła Pani 12 maratonów. Proszę zdradzić czytelniczkom portalu, jak rozpoczęła się Pani przygoda z bieganiem? Czy była to miłość od „pierwszych kilometrów”, czy niekoniecznie?
B.S.: Na początku była, bo jako dziecko przez pięć lat trenowałam lekkoatletykę w klubie Legia. Potem przeszło mi na 15-cie lat. Bieganie wróciło do mnie 8 lat temu. Sprytnie, powolutku, niepostrzeżenie. Mój chłopak biegał od zawsze. Patrzyłam na niego i myślałam: a może jednak dam bieganiu drugą szansę? Paweł mnie nie namawiał i to – paradoksalnie! – najlepiej na mnie podziałało. Założyłam najpierw trampki (typowy błąd biegowej neofitki!) i poszłam do parku. Nie przebiegłam nawet kółka, ale uparłam się, że kiedyś mi się uda. Udało się – już w biegowych butach.

A.P.: Ukończenie maratonu wielu kobietom wydaje się rzeczą nierealną do zrealizowania. Dlaczego zdecydowała się Pani przebiec pierwszy maraton, a później kolejne, na dodatek nie tylko w Polsce?
B.S.: To jest możliwe, naprawdę! Trzeba być uparciuchą, jak ja, i nie odpuszczać. No i oczywiście podejść do tego mądrze, czyli z głową. Przygotować się, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Nauczyć się pokory. Obserwować swoje ciało. I mieć frajdę z treningów, ale to samo przychodzi.
Dlaczego się zdecydowałam? Bo to chyba marzenie (nawet, jeśli głęboko ukryte) każdego biegacza-amatora. Bo to doskonalenie siebie i pokazanie figi z makiem własnym słabościom.

A.P.: Jakie są Pani biegowe plany na przyszłość? Wiem, że weźmie Pani udział w biegu „Wings for Life”, a może jeszcze w jakiś innym biegu zorganizowanym?

B.S.: „Wings for Life” to jedyny taki bieg na świecie, gdzie meta goni biegaczy. Impreza startuje o tej samej porze w 35-ciu krajach świata i wszędzie wybiega poza miasto, w naturę. Wszędzie cały dochód z opłat startowych przeznaczony jest na badania nad przerwaniem rdzenia kręgowego. Musiałam się zapisać!
26 kwietnia biegnę z innymi rodzicami wokół warszawskiego ZOO – uroczy bieg z medalami w kształcie zwierząt. Wcześniej 13-go startuję w maratonie w Londynie, a we wrześniu – w maratonie w Berlinie. Trzymajcie kciuki!

A.P.: Bieganie musi być dla Pani ważną rzeczą, na tyle ważną, że poświęciła mu Pani swą debiutancką książkę. Ale chyba „I jak tu nie biegać!” nie jest technicznym poradnikiem odnośnie biegania?
B.S.: Nie, nie, nie – oczywiście, że nie jest poradnikiem. Na szczęście! Nie udaję eksperta ds. biegania, bo nim nie jestem. Nie znam się na tempach, tętnach i biegowym sprzęcie. To książka o radości biegania, o frajdzie z endorfin i każdej mety. O tym, że biegać można sercem. O bieganiu w ciąży i bieganiu z psem. O… śledziu na śniadanie i torcie bezowym w nagrodę. O pokonywaniu barier w głowie i ciele. Wiedzę merytoryczną zapewnia w niej znakomity trener z rewelacyjnym poczuciem humoru: Kuba Wiśniewski. On wie wszystko, o czym ja nie mam pojęcia.

A.P.: Skąd pomysł na napisanie książki? Komu by ją Pani poleciła, biegaczom amatorom, zawodowcom, czy tym niebiegającym?
B.S.: Sama bym na taki pomysł nie wpadła – za dużo ludzi zna się na bieganiu lepiej ode mnie, więc nie miałabym odwagi. To Magda Oczachowska z Wydawnictwa Otwarte zobaczyła coś w moim bieganiu i zapytała mnie, czy nie napisałabym o tym „czymś” książki. Ochoczo się zgodziłam, po czym się… przeraziłam! Miałam na wszystko 3 miesiące. Pierwsze trzy miesiące, kiedy mój synek był na świecie. Pisaliśmy, więc razem. On u mnie na kolanach.
To książka dla tych, którzy chcieliby zacząć biegać, a brakuje im motywacji. I dla tych, którzy już biegają, a mają ochotę przeczytać o najbardziej frymuśnych biegach na świecie. Przynajmniej mam taką nadzieję, że dla nich. Dla każdego, kto będzie chciał po nią sięgnąć.

Rozmawiała
Anna Pytel
(anna.pytel@dlalejdis.pl)

Fot. Robby Cyron




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat