„…Pierwszą książkę się wypluwa…” – wywiad z pisarką Barbarą Sęk

Wywiad z Barbarą Sęk, autorką książki „Miłość na szkle”.
Prawie trzy lata Pani Barbara kazała czekać czytelnikom swojej debiutanckiej powieści na nową książkę. W luty drukiem ukarze się „Miłość na szkle”.

O pisaniu, zdradzie, rodzinie, współczesnych trzydziestolatkach i najnowszej powieści w wywiadzie opowiada nam pisarka Barbara Sęk.

A.P.: Pani Barbaro przyznam, że ciężko znaleźć na Pani temat chociażby krótką notkę biograficzną. Wszędzie widnieje krótka informacja: „tworzy cudze biografie. Na własną brakuje jej czasu.” Może zechciałaby Pani, chociaż w kilku zdaniach powiedzieć czytelniczkom portalu dlalejdis.pl kim jest pisarka Barbara Sęk?
B.S.: Dawkuję informacje, ponieważ notkę biograficzną uznaję za próbkę twórczości. Chcę zafrapować czytelników. Faktem jest, że częściej przedstawiam swoją twórczość, poglądy niż osobę. Prawdę mówiąc, odkładam lektury, w których czytam: ukończył Wyższą Szkołę Egzystencji na wydziale życiologii stosowanej… Szukam ludzi kreatywnych. Jak fajnej notatki ktoś nie potrafił stworzyć, to co dopiero powieść. Nie zamierzam obarczać sobą odbiorców, nie są pracodawcami, u których składam CV. Zresztą nie na mnie powinni się koncentrować. Chcę żyć w cieniu własnych bohaterów. Skoro jednak zapytała Pani stricte o moją osobę, zeznaję bez zawahania: dziesięcioletnia żona, dziewięcioletnia matka. To najbardziej wyjątkowe, bo rzadko się zdarzają takie „zasługi”, gdy ma się trzydziestkę na karku. Oprócz tego jestem typowym Krakusem, który nie docenia w jak wspaniałym mieście przyszło mu się urodzić. Jestem związana z Teatrem Otwartym T.O. Robię tam za małpę. I nie tylko. Tzn. gram w spektaklach dla dzieci i młodzieży. Piszę scenariusze i reżyseruję je. Tyle. Za mało, aby figurować w Wikipedii i dobrze, bo wolę półki księgarskie.

A.P.: Często się zdarza, że gdy pisarką jest kobieta, jakoś automatycznie jej powieść wskakuje na półkę literatura kobieca. Czy pisząc myśli Pani o odbiorcach, czy to mężczyźni, kobiety, kim są, czym się zajmują?
B.S.: W wielu wydawnictwach dokonano nadużycia pod tym względem: każda pozycja kierowana jest do kobiet. Nie tylko powieści w stylu legendarnej Bridget Jones (zresztą bardzo dobrej w tej kategorii) ale takie jak „Dlaczego ona?”, która jest klasyczną powieścią społeczno-obyczajową (z wątkiem romansu, ale jednak obyczajową). Niestety odgradza się mężczyzn od tego rodzaju treści tj. relacji międzyludzkich. A potem narzekamy, że żyjemy z emocjonalnymi analfabetami. Nie chciałam zawężać targetu debiutu, ale nie miałam na to dużego wpływu. Nie chcę mieć nic wspólnego z określeniem „kobieca”, bo „kobieca” w przypadku literatury znaczy zła. Uważam, że literatura powinna zawierać jakieś społeczne uniwersum. Gdy czytam o planecie Wenus brakuje mi kontekstu. Gdy zaś czytam o Wenus i Mars już widzę kawał kosmosu, mam szansę na głębszą wiwisekcję. Jeśli chodzi o moje powieści, najpierw kreuję cały świat przedstawiony, a potem zastanawiam się, na kogo elementy kompozycyjne wywrą największy wpływ. Rozgraniczenia na płeć nigdy nie dokonałam, nie było takiej potrzeby.

A.P.: Jak powstawała Pani debiutancka powieść? Pisała Pani do szuflady, czy od razu z myślą, wydania książki? Skąd wzięła się w Pani pasja do pisania?
B.S.: Z psem wychodzę bez psa. Do wanny wchodzę nie po to, żeby się umyć, ale żeby wymyślić kolejną scenę. Tak mniej więcej to wyglądało. Pierwszą książkę się wypluwa. Pisze się szybko, bez warsztatowego obciążenia, intuicyjnie. Przy drugiej historia nie powstaje na bieżąco, jest zaplanowana, jeszcze zanim napisze się pierwsze zdanie, nad którym myśli się ze dwa tygodnie. Co do szuflady: Pani żartuje? Dziewięć miesięcy wyjęte z życia rodziny do szuflady? Każde działanie ma przynieść efekt. Pisanie to dla mnie inwestycja w rozwój emocjonalny i intelektualny. Aby się przekonać, czy nastąpił, muszę skonfrontować twórczość z odbiorcą. Co nie znaczy, że wydałabym powieść na własną rękę. Gdyby wydawnictwo nie przyjęło książki, uznałabym, że nie nadaje się ona do sprzedaży i nadal szkoliłabym się, publikując na portalach literackich. A pasja wzięła się z głodu emocji. Całymi tygodniami zwiedzałam Polskę, grając spektakle gościnne. Trzeba było dać temu kres, bo syn zapomniał, że ma matkę. Po pół roku spokojnego życia uznałam, że nie dla mnie stabilizacja. Scenariusze kiedyś zaspokajały głód emocji, więc spróbowałam z opowiadaniami. Jedno opowiadanie, drugie, trzecie. Piąte, które miało być wprawką warsztatową, zamieniło się w debiutancką powieść.

A.P.: Z Pani strony na jednym z portali społecznościowych dowiedziałam się, że Pani książki powstają głównie z obserwacji otoczenia. Naprawdę spacerując po mieście i oglądając ludzi można wpaść na historię taką jak Krzysztofa i Małgorzaty z książki „Dlaczego ona?”?
B.S.: Niczym Gordon Ramsey powiem tak (choć zabrzmi to pysznie): jak ktoś jest kucharzem, nie potrzebuje wielu składników, aby ugotować smaczne danie. U mnie na pewno sporą rolę odegrały doświadczenia aktorskie, przekładanie akcji na reakcje. Te łatwo przewidzieć, obserwując mowę ciała, mimikę. Ten proces odbywa się podczas spacerów po mieście. Także kiedy oglądam dobre spektakle i porządne filmy. Jakaś doza empatii się przydaje. Wyobraźnia, a raczej umiejętność przewidywania, wyciągania wniosków z ludzkich zachowań, rozgryzania ich motywacji, pewnych mechanizmów psychologicznych. Takie analizy prowadzę najczęściej podczas jazdy samochodem (o dziwo, bezwypadkowo) lub w wannie. Czasem też podczas spacerów z moim Bajzlem, o ile goni myślowej nie przerwie inny psiarz, któremu warto się przyjrzeć.  Te części składowe rzeczywiście pozwoliły mi wymyślić całą tę historię.

A.P.: W opisywanej przez Panią historii każdy z bohaterów zdaje się postępować wbrew zdrowemu rozsądkowi. Myśli Pani, że tak się często dzieje, gdy w małżeństwo (czy to z miłości, czy z rozsądku) wkracza ta druga kobieta?
B.S.: Sytuacje, jakie przedstawiam w książkach, są patowe. Rozsądkiem mogą się kierować obserwatorzy, ale nie uczestnicy, którymi targają emocje. Na pewno bohaterowie „Dlaczego ona?” popełniają koszmarne błędy. Mają jednak powody, rodzinę uznają za najwyższą wartość i dlatego chcą ją chronić za wszelką cenę. Z rozpaczy podejmują irracjonalne decyzje, nie przewidując, jakie będą konsekwencje. Natomiast myślę, że znacznie mniejszym problemem jest zdrada w małżeństwie niż założenie nowego związku, nowej rodziny, kiedy od tej pierwszej nie można się odciąć. A nie można, mając dzieci. Bohaterowie „Dlaczego ona?” stanowią system naczyń połączonych, występują między nimi przeróżne zależności i zaczynają walczyć, rywalizować o uczucia, względy, wspólny czas czy majątek. Nie chodzi tylko o dumę, zaufanie, godność. Ten cały system powiązań to celowa plątanina z mojej strony. Po to, aby pokazać nierozerwalność rodziny.

A.P.: W połowie lutego ukaże się drukiem Pani książka „Miłość na szkle” o współczesnych trzydziestolatkach. Jacy oni według Pani są?
B.S.: To sceptycy, pragmatycy. Nauczyli się żyć z dnia na dzień, czerpać radość z bieżących chwil, bo nie mieli innego wyjścia. „Później” jest dla nich wielką niewiadomą i nie uważają za sensowne pokładać w nim nadziei. Im mniejsze mają poczucie bezpieczeństwa, tym bardziej chcą się „nachapać”. Normalne. Ci ludzie mają duże zdolności przystosowawcze i pokorę. Liczą wyłącznie na siebie, a nie na socjal. To pokolenie nie ma roszczeń. Podobno nie wyjdzie na ulicę, bo nie ma poczucia, że kraj to społeczeństwo obywatelskie. Owszem, trzydziestolatkowie wiedzą, że nie warto się poświęcać dla systemów, z których każdy różni się nazwą, jest kulawy. Stali się tak samo wyrachowani jak kapitalizm. Doświadczenia potomnych oduczyły ich idealizmu. Wolą poświęcić czas i energię na rozwój swoich dzieci albo na pracę po to, by zapewnić im przyszłość. Po tym wszystkim zostaje im bardzo niewiele czasu. Izolują się, fakt. Są znieczuleni społecznie, brakuje im poczucia wspólnoty, ale to nie wzięło się znikąd. Szanuję trzydziestolatków, a zarazem współczuję im również z tego powodu, że to pokolenie, które długo pozostaje dziećmi. Wielu ludzi dopiero mając trójkę na przedzie, jest w stanie rozpocząć samodzielne życie, założyć rodzinę. Dłużej czekać nie mogą, dlatego udają, że to co osiągnęli w ciągu kilku lat, nie jest bańką mydlaną. Nie dopuszczają do siebie myśli, że żyją na bombie. I dobrze, bo by zwariowali.

A.P.: Manuela Gretkowska powiedziała o „Miłości na szkle”: „Mężczyźni się w niej odnajdą, Kobiety poznają męski punkt widzenia”. Czy te słowa dobrze opisują tą powieść?
B.S.: Zdecydowanie. Nie jest to pozycja wyłącznie o niepłodności, ale o partnerstwie, dojrzewaniu do roli małżonków i rodziców. My, kobiety dość często odgradzamy mężczyzn od tego rodzaju spraw. Gdy nam wygodnie walczymy o zwiększenie roli ojców w wychowanie dzieci, ale gdy za wszelką cenę pragniemy dziecka, już nie sądzimy, że zdanie mężczyzny też należy wziąć pod uwagę. Aneta i Wojtek szukają przestrzeni dla swoich uczuć, uczą się osiągać kompromis, spostrzegać siebie nawzajem, uczą się również komunikować. Aby pokazać, że mężczyzna w tej kwestii jest równie ważny, uczyniłam go głównym bohaterem tematu, a zarazem narratorem. Podjęłam tę decyzję, gdy na forum o niepłodności, gdzie jednak więcej jest osób żyjących w związkach, rzadko kiedy natrafiałam na wpisy mężczyzn. Do tego zauważyłam, że sporo już książek na ten temat. Wszystkie o kobiecie dla kobiety. Zastanawiałam się, dlaczego żaden facet nie podjął problematyki prokreacji. Czyżby temat był zarezerwowany dla pań? Może mężczyźni nie mają głosu w tym przypadku? Pisząc tę książkę, sprawdzałam reakcję kilku, kilkunastu osób. Mężczyźni raczej nie zgłaszali zastrzeżeń, natomiast od kobiet nagminnie słyszałam: „faceci tak tego nie czują, faceci tak dużo nie myślą”. Z przekorą uśmiecham się do feministek, bo podobno to o kobietach myśli się źle. Natomiast o jednej sprawie chciałabym wspomnieć: nie wiem, czy udało mi się pokazać męski punkt widzenia. Nie miałam takich ambicji, bo to przecież niewykonalne. To próba zastanowienia się, co mężczyzna może czuć, próba wyrobienia w sobie empatii, bo co naprawdę mężczyzna czuje, tego nie wiem na pewno. Mogę jedynie zgadywać, przypuszczać, podejrzewać. Tą powieścią zachęcam do tego innych. Wojtek to kreacja, która ma posłużyć za materiał do przełamania stereotypu i literackiego i społecznego, a także materiał do refleksji. Refleksja jest znacznie lepsza niż kategoryczne wyrażanie z ust kobiet-wyroczni komentarzy typu: mężczyzna tak dużo nie myśli, mężczyzna tak głęboko nie odczuwa, nie cierpi.

A.P.: Pani Barbaro czytelnicy pierwszej Pani książki czekali na kolejną 3 lata. Jakie ma Pani plany na przyszłość? Czy już w głowie tli się pomysł następnej historii?
B.S.: Na pewno już nie pozwolę tak długo na siebie czekać. Wiele pomysłów rodzi się w głowie, tylko palce za nimi nie nadążają. W tej chwili będę pracować nad dwiema powieściami. Dzięki pierwszej z nich może wreszcie polubię ten Kraków. Będzie wartka akcja, rozegra się w ciekawych miejscach, a co najważniejsze: będą barwne i pełne napięć relacje niejednoznacznych bohaterek. Natomiast przy drugiej powieści wrócimy do 2014 roku, przejedziemy z Edytą krajową siódemką na odcinku Warszawa – Kraków. Poukładamy wycinki z jej dorosłego życia - 25 lat wolnej Polski. Będzie to powieść o kobiecie, która miała odwagę żyć w zgodzie ze sobą, płynęła pod prąd. Z pewnością będzie to ciekawa propozycja dla osób, którym spodoba się „Miłość na szkle”. Tak więc w tym roku będą królowały kobiety. W przyszłym zaś znowu rodzina. Kolejny raz będę pracować nad bardzo epickim materiałem, idealnym dla entuzjastów „Dlaczego ona?”. Które z tych propozycji zobaczymy na księgarskich półkach, trudno mi powiedzieć. Wszystko w rękach wydawcy.

Rozmawiała Anna Pytel
(anna.pytel@dlalejdis.pl)

Fot. Materiały wydawnicze




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat