Szczęśliwe zakończenia są potrzebne

Szczęśliwe zakończenia są potrzebne – wywiad z pisarką Magdaleną Witkiewicz.
O książkach dla kobiet, pisaniu dla dzieci, inspiracji, o czytaniu, dawcach szpiku i najnowszej powieści na pytanie dla czytelniczek portalu dlaLejdis.pl odpowiedziała pisarka Magdalena Witkiewicz.

A.P.: Pani Magdaleno, zapewne to pytanie zadawano już Pani mnóstwo razy. Ja zawsze zadaję je przy wywiadach z pisarzami, bo jestem ciekawa jak to u nich się wszystko zaczęło. Jak się stało, że pewnego dnia usiadła Pani do kartki, maszyny do pisania, czy komputera i zaczęła pisać swoją debiutancką powieść?
M.W.: Usiadłam do komputera, oczywiście. Ale jak tak się zastanawiam, jak to się stało, że napisałam pierwsze słowa, to naprawdę nie wiem! Zawsze się śmieję, że dobrym punktem wyjścia do rozpoczęcia pisania powieści jest jakiś niedobry narzeczony. W moim wypadku chyba było tak samo.
Siedziałam w domu na urlopie wychowawczym (swoją drogą, jak można nazwać to urlopem?) i gdy moja Lila zasypiała, pisałam. Wysłałam to mojej mamie, kilku koleżankom i zachęcona przez najbliższych przesłałam do wydawcy. Udało się!

A.P.: Skąd czerpie Pani pomysły na opisywane przez siebie historie. Czy znaleźlibyśmy gdzieś istniejących naprawdę bohaterów Pani książek? A może któreś z opisywanych przez Panią wydarzeń miały miejsce naprawdę?
M.W.: Niektóre wydarzenia miały miejsce naprawdę. Na ulicy chodzą ludzie bardzo podobni do postaci z moich książek. Czasem nawet sami o tym nie wiedzą, że są doskonałym materiałem na bohatera powieści. Podglądam i obserwuję. Czasem umieszczam w książkach prawdziwych ludzi, bo po prostu ich lubię. Podobnie jest z miejscami, do których jestem przywiązana. Dlaczego moi bohaterowie mają prowadzić ważną rozmowę w nieznanej mi restauracji, jak mogę ich wysłać do pani Iwonki do Perły Bałtyku. Przecież tam jest tak cudownie! Pomysły czerpię z życia, z otoczenia. Czasem ktoś mi coś opowie, czasem coś zobaczę, albo podsłucham…

A.P.: Nie licząc książek dla dzieci, pisze Pani głównie książki z półki tzw. literatury kobiecej. W sieci krążą recenzje Pani powieści, o których często autorki (bo jednak głównie są to kobiety) piszą: „poprawia humor”, samą Panią zaś nazywają „specjalistką od szczęśliwych zakończeń”, a przecież w życiu tych szczęśliwych zakończeń i historii „ku pokrzepieniu serc” tak na dobrą sprawę jest mało.
M.W.: Ja czasem na wzór Polyanny staram się znajdować we wszystkim dobre strony. Czasem to trudne. Wydaje mi się, że my Polacy kochamy narzekać. Nawet sami przed sobą boimy się przyznać, że jesteśmy szczęśliwi. Kiedyś uczestniczyłam w warsztatach z Katarzyną Miller i dzięki niej, uświadomiłam sobie, że boję się powiedzieć „Jestem szczęśliwa”. Boję się, że jak to powiem, to zaraz cegła spadnie mi na głowę, bo za bardzo cieszyłam się szczęściem. Przypominam sobie wtedy wszystkie przysłowia w stylu „Nie chwal dnia przed zachodem słońca” i „Ranne ptaszki koty zjadają”.
Nie wiem, czy w życiu szczęśliwych zakończeń jest mało. A jeżeli tak jest, tym bardziej cieszę się, że je wymyślam.

A.P.: Dla kogo pisze się Pani „łatwiej” dla dzieci, czy dorosłych?
M.W.: Trudne pytanie. Chyba jednak dla dzieci. Tam musi być morał, najlepiej, by historia czegoś uczyła. Bardzo miło wspominam prace redakcyjne nad moimi powieściami dla dzieci „Lilka i spółka” i „Lilka i wielka afera”. Na pewno to było fajne doświadczenie. Bardzo lubię pisać wierszyki dla dzieci.
Zawsze staram się pisać o tym, co akurat mi siedzi w głowie i w duszy. Wtedy nic nie jest trudne.

A.P.: Jestem ciekawa, czy którąś z Pani książek lubi Pani bardziej niż inne? Czy któraś z nich jest taka najbliższa Pani sercu, czy będzie to dopiero powieść, która już pewnie gdzieś kiełkuje w Pani głowie?
M.W.: Oj, chyba to jest tak, jakby zapytać matki, które dziecko najbardziej kocha. Ale gdybym miała wybrać jedną książkę, to chyba lekko na przód wysuwa się „Zamek z piasku”. Chociaż, gdy o tym mówię, zaraz żal mi pozostałych dziesięciu. Myślę, że mam w głowie dwie równie ważne powieści, ale kiedy one powstaną – nie wiem.

A.P.: Jest Pani pisarką, ale czy też czytelniczką? Jeżeli tak proszę wyjawić jakiego rodzaju literaturę Pani preferuje?
M.W.: Odkryciem roku 2014 był Guillaume Musso. Jest bezkonkurencyjny. Jego przepis na powieść to trochę romansu, trochę obyczaju i szczypta niewyjaśnionych zjawisk. Bardzo polecam. Dopiero zaczęłam czytać Sparksa, Evansa. Czyli literatura kobieca w wydaniu męskim.
Lubię też czytać literaturę faktu. „Kobiety dyktatorów”, czy książki Sławomira Kopra. Oczywiście z chęcią też czytam to, co wyjdzie spod pióra, a raczej klawiatury moich bliskich koleżanek po piórze: Liliany Fabisińskiej, Nataszy Sochy, Kasi Bulicz-Kasprzak, czy Krysi Mirek. Lubię sensację, czasem horror, ale właśnie w ubiegłym roku porzuciłam Kinga na rzecz Musso.

A.P.: Właśnie drukiem ukazała się Pani kolejna powieść pt. „Pierwsza na liście”, która krąży wokół takiej przykrej tematyki, jaką jest śmiertelna choroba bliskiej osoby. To już nie jest chyba książka radosna i pogodna, a wydaje mi się bardziej dotykająca „realnego” życia.
M.W.: Ależ to jest bardzo pogodna książka! To nie jest smutna książka o chorobie, cierpieniu. To jest opowieść dająca nadzieję na przyszłość, opowieść o dobrych ludziach, o tym, że każdy może dać innemu szczęście. Jak to napisał Janusz Leon Wiśniewski, moja nowa powieść to „współczesna historia o ludzkiej dobroci”. Ta książka jak najbardziej dotyka realnego życia. Ale czyż w realnym życiu nie ma dobrych ludzi? Wystarczy się rozejrzeć wokół!

A.P.: Matka głównej bohaterki cierpi na białaczkę. W książce znajdziemy wiele informacji o chorobie, o dawcach szpiku, fundacjach, które ich poszukują. Dlaczego uważa Pani, że warto jest zarejestrować się, jako potencjalny dawca?
M.W.: Gdyby ktoś postawił przed nami człowieka i powiedział do nas: słuchaj, to jest Zosia. Ma dwoje małych dzieci. Julka ma trzy lata, a Maciuś dwa. Jest bardzo chora. Jeżeli zgodzisz się, bym ukłuła cię ze dwa razy, to ona nie umrze. Będzie żyła. No wiesz, jeżeli się nie zgodzisz, to ich dzieci nie będzie miał kto przytulać do snu. To co? Zgodzisz się?
Jestem pewna, że wielu by się zgodziło, jeżeli nie każdy. Dlatego chciałam odczarować procedurę pobierania szpiku. Ja sama niestety nie mogę być dawcą. Ale chociaż może w ten sposób przyczynię się do tego, by inni zdecydowali ratować życie. Z listów czytelniczek wiem, że pod wpływem mojej książki już cztery osoby zostały potencjalnymi dawcami. Oby tak dalej!

Rozmawiała Anna Pytel
(anna.pytel@dlalejdis.pl)

Fot. patrziczuj.pl




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat