„Villette” – recenzja

Recenzja książki „Villette”.
„Villette” to książka niedoceniana przez czytelników, ale wprawiająca w zachwyt krytyków. Może warto dać jej jeszcze jedną szansę?

Charlotte Brontë zawsze miała tendencję wprowadzania do swych powieści wątków osobistych, ale „Villette” można uznać za prawdziwą autobiografię. Bohaterką tej powieści jest Lucy Snowe, która nagle, w niewyjaśnionych okolicznościach, traci wszystkich bliskich. To dla niej wielki cios, ale kobieta postanawia rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. W tym celu wyrusza do fikcyjnego kraju wzorowanego na Belgii, gdzie zostaje nauczycielką na pensji prowadzonej przez despotyczną i niezbyt przyjemną Madame Beck. Lucy trudno odnaleźć się w nowym środowisku i kraju. Przeżywa prawdziwe katusze i rozterki, ale na horyzoncie pojawia się także miłość. Czy jednak czeka nas szczęśliwe zakończenie?

„Villette” nie jest zwykłym romansem czy powieścią obyczajową. Cała narracja skupia się na warstwie psychologicznej głównej bohaterki. Lucy nie jest kobietą, która z łatwością dopuszcza czytelnika do swojego życia. Czasami jej współczujemy, innym razem jej zachowanie jest irytujące. Mimo powierzchownej oschłości dostrzegamy targające nią uczucia. Widoczne jest to głównie w listach, pisanych w dwóch egzemplarzach. Pierwsza wersja nigdy nie dotrze do adresata, ale będzie prawdziwa, przepełniona realnymi emocjami. Druga natomiast, ta która trafi do odbiorcy, będzie pozbawiona uczuć, idealna, zgodna z etykietą i zupełnie przezroczysta.

Charlotte Brontë w powieści „Villette” odsłania swoje wnętrze, ale czytelnikowi ciężko kibicować bohaterce, którą stworzyła angielska autorka. Przez całą lekturę czujemy dystans, który do końca lektury nie skraca się nawet o milimetr. Przy okazji poznajemy opinię Lucy na temat swoich współpracowników, uczennic, a nawet religii katolickiej i nie są to wcale pochlebne słowa. Poza tymi przemyśleniami akcja toczy się dość sennie. „Vilette” nie dostarczy nam nieoczekiwanych zwrotów w fabule, nie zaskoczy zmianą dynamiki. Wszystko będzie toczyć się powoli i przewidywalnie. Może nawet zbyt sennie jak na XXI wiek. Jeśli to ma być „pierwsza randka” z twórczością Charlotte Brontë to radzę się zastanowić, gdyż istnieje ryzyko, że nie dobrniecie do ostatniej strony. Jest to lektura tylko dla zdeterminowanych i wytrwałych czytelników, chętnych na psychologiczno-socjologiczną podróż w skórze kobiety w XIX-wiecznej Europie. Jeśli przetrwacie, to być może docenicie „Villette”, a jeśli skapitulujecie teraz, to po paru latach istnieje szansa, że wrócicie do historii Lucy Snowe.

Anna Wasyliszyn
(anna.wasyliszyn@dlalejdis.pl)

Charlotte Brontë „Villette”, Kraków, Wydawnictwo MG, 2017




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat