VOD „Kiedyś było bosko” – recenzja

Recenzja VOD „Kiedyś było bosko”.
„Jak ci nie idzie, wróć do czasów młodości”

W tym samym tygodniu, gdy dostałam dostęp do tego filmu, pojawił się news, że (nareszcie) Nasza Klasa będzie zamknięta. Co to ma wspólnego z tym amerykańskim filmem? W sumie sporo. I serwis, i film trochę „jadą” na sentymencie, który jest w każdym z nas: bo kiedyś (w szkole, na studiach, w pierwszej pracy, gdy byliśmy młodzi albo szczuplejsi o ileś kilogramów) było lepiej. A jeśli nawet nie lepiej, to można się w jakiś sposób odnieść do tego okresu albo do tych ludzi i pokazać, że teraz jest się Kimś.

„Kiedyś było bosko” opisuje weekend młodej pisarki, która zostaje zaproszona na wykład na swoją uczelnię. Tylko pisarka właśnie się dowiaduje, że wydawnictwo odwołuje jej trasę promującą książkę, książka sprzedaje się średnio, a i sama autorka jest również średnio zachwycona swoim wydawniczym dzieckiem. Do tego jej związek z narzeczonym, o którym jest nawet wzmianka na okładce, właśnie definitywnie się zakończył. Wyjazd na uczelnię jest dla niej szansą na podbudowanie własnego ego, które kulturalnie szoruje po dnie.

Tylko czy na pewno powrót w stare miejsca jest dobrym pomysłem? To zależy jak na to spojrzeć. Wykładowca, który był mentorem, mocno się nie zmienił, choć ma żonę. Nadal jest nauczycielem pisania, który wyrywa studentki przychodzące na jego zajęcia. Kate odżywa w kontaktach ze studentami, zwłaszcza tymi, którzy mieszkają w jej dawnym domu. Kampus, życie studenckie, imprezy to coś, o czym już zapomniała. Ale jednocześnie to właśnie one sprawiają, że odkrywa mało przyjemne prawdy.

Będzie zazdrość zarówno w wymiarze męsko-damskim, jak i w kontekście talentu. Będą szalone pomysły studentów, które tym bardziej zaskakują, że mówimy o erze użytkowników social mediów praktycznie urodzonych ze smartfonem czy tabletem w ręku. Piszę o tym, bo niektóre pomysły na akcje wyglądają, jakby były napisane ze 20 lat wcześniej. Cała historia jest taka słodko-gorzka, mało w niej komedii, więcej sytuacji zmuszających do dorośnięcia, nawet jeśli marzy się nadal o idyllicznym okresie studenckim.

Są tu oczywiście mrugnięcia okiem do widzów, choć głównie amerykańskich. Jeden ze studentów nazywa się Bradley Cooper (tak, jak ten aktor), ale – oczywiście – każe się nazywać Brad. Inny to Animal albo Zwierzak, czyli bohater Ulicy Sezamkowej. Niektóre sceny mają stanowić pastisz scen z innych filmów komediowych. Oczywiście Kate zamieszka u złej właścicielki pensjonatu, ale za to naprzeciwko swojego studenckiego domu. Czy będzie wychodzić przez okno? – to akurat pytanie retoryczne.

Ta nostalgiczna opowieść, że kiedyś było może nie bosko, ale lepiej, jest taką uroczą historią o tym, że nie każdemu się udaje w życiu, że część naszych sukcesów to sukcesy tylko przez parę minut, a potem pojawia się zderzenie (dość mocne) z prawdziwym światem. I że prawdziwe życie ma coraz mniej wspólnego z Naszą Klasą czy innymi mediami społecznościowymi, opartych na pewnym sentymencie. Na jedno spotkanie po latach, może dwa – w zupełności wystarczy. Potem pora zamknąć rozdział i ruszać dalej, do własnego życia. Natomiast film można obejrzeć, ale raczej po to, aby się przekonać, że kiedyś nie było bosko.

Agnieszka Pogorzelska
(agnieszka.pogorzelska@dlalejdis.pl)

„Kiedyś było bosko” reż. Kris Rey, Dystrybucja: Galapagos, VOD, 2020




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat