„Wichrowe Wzgórza” – recenzja

Recenzja książki „Wichrowe Wzgórza”.
Oto historia najbardziej burzliwej i tragicznej miłości, jaką poznał świat.

Wichrowe Wzgórza” – któż by nie znał tej tragicznej, poruszającej historii? Na dzień dzisiejszy mamy bowiem co najmniej kilkanaście różnych ekranizacji, począwszy od seriali i filmowych adaptacji, na luźnych nawiązaniach kończąc. Powieść w polskim przekładzie, autorstwa Janiny Sujkowskiej, pojawiła się już w 1929 roku, tyle że pod nazwą „Szatańska miłość”. Przełomem okazał się jednak rok 2008, w którym to tłumaczenia powieści Emily Brontë na nowo podjął się Piotr Grzesik, argumentując to potrzebą serca. Jak wyjaśnił w posłowiu, książka odegrała dużą rolę w jego życiu, „naznaczając” go jeszcze jako małego chłopca. Przeczytawszy ją w wieku późniejszym w oryginalne i porównawszy z polskim tłumaczeniem odkrył, jak wiele jest między nimi nieścisłości. Najważniejszą okazał się sam tytuł, jak i wyjaśnienie, czym owe Wichrowe Wzgórza są. Zachowując polską pisownię Grzesik podkreślał, iż chodzi o miejsce, o krajobraz, o te szczególne wzgórza właśnie. Dom, który brał od nich swą nazwę, pozostał w jego tłumaczeniu Wuthering Heights, podobnie jak druga posiadłość - Thrushcross Grange. To ogromne ułatwienie dla czytelnika, który od razu wie, kiedy mówi się o terenie, a kiedy o posiadłości. Jest to oczywiście tylko jeden ze smaczków, dla których warto sięgnąć po nowe tłumaczenie. Ponadto Grzesik umieścił w tekście własne przypisy, gdzie wyjaśnia znaczenie terminów, których czytelnik nie mógłby zrozumieć, a także zaznacza prawdopodobne błędy logiczne popełnione przez samą Brontë.

Z przykrością muszę stwierdzić, że tak wspaniała i kultowa historia burzliwej, niespełnionej i pełnej bólu miłości, która zasługuje przez to na piękną oprawę albo chociaż „godną” okładkę, została pod tym względem mocno zaniedbana. Obrazek, projektu Elżbiety Chojnej, przedstawiający mroczną kobietę poddaną efektowi rozmazania w jakimś niezbyt skomplikowanym edytorze graficznym, sprawia, iż książka wydaje się być kiczowata i tania. Gdyby na okładce zostawić sam tytuł, a usunąć postać Emily Brontë, zapewne większość osób wzięłaby powieść za marną podróbkę TYCH „Wichrowych Wzgórz” i nawet nie wzięłaby jej do ręki. Podobne projekty graficzne ogląda się czasem nad morzem, gdzie pod namiotem opatrzonym napisem „książki za 5zł” piętrzą się tanie romansidła i powieści z supermarketu. Na szczęście jest to jedyny mankament nowego wydania, bo historia - skomplikowana, wyciskająca łzy i pozwalająca wczuć się w sytuację bohaterów - pozostała niezmieniona.

Uważam, że ciężko napisać cokolwiek, co mogłoby zachęcić do przeczytania „Wichrowych Wzgórz”. Jest to bowiem historia tak stara, że nie ma chyba osoby, która nie wiedziałaby o niej zupełnie nic. I to bez względu na to, czy miała styczność z książką lub filmem. Twórczość z okresu życia Emily Brontë to specyficzna literatura, której powstawaniu towarzyszyła stopniowa emancypacja kobiet. To pierwsze damskie kroki na literackiej scenie, a i to w przypadku Brontë mogłoby się okazać powiedziane na wyrost, jako że „Wichrowe Wzgórza” wydała ona pod męskim pseudonimem. Trzeba sobie uświadomić, jak wielką odwagą i determinacją wykazała się autorka, oddając do druku własną książkę w czasie, gdy znajdowała się nie tylko w cieniu mężczyzn, ale i własnej siostry - Charlotte. Była jedną z kobiet, które przetarły szlak wszystkim kolejnym pisarkom. Śmiało można powiedzieć, że każda ze współczesnych autorek zawdzięcza jej możliwość swobodnego pisania i wydawania. Z tego też powodu - z racji bycia jedną z pierwszych, dziewiczych, nieśmiałych jeszcze powieści - „Wichrowe Wzgórza” albo się lubi, albo nienawidzi. Albo dostrzega się ich głębię, albo uważa za oklepane i kiczowate. I nie ma nic, co mogłoby zmienić zdanie odbiorcy, gdyż „o gustach się nie dyskutuje”.

To, co należy oddać nowemu wydaniu oraz może stanowić szansę skłonienia do przeczytania go nawet przez zagorzałych przeciwników, to ów pełen admiracji i szacunku przekład Grzesika, zwracający uwagę na różne smaczki, a jednocześnie pozostający bardzo wierny oryginałowi. Dzięki niemu miłosna historia zyskuje nowy wymiar, otrzymuje nowe życie. Jeśli więc nie wiecie, po jaką książkę sięgnąć w najbliższym czasie - znacie odpowiedź. Ja tymczasem daję słowo, że nie pożałujecie.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Emily Bronte, „Wichrowe Wzgórza”, Kraków, MG, 2014.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat