„Wracajmy do domu”- recenzja

Recenzja książki „Wracajmy do domu”.
W najnowszej powieści to pościgi, strzelaniny, afery oraz praca FBI pochłonęły pisarkę i wyznaczyły nowy trend w jej twórczości.

Jill Farrow to zdecydowanie kobieta po przejściach. Wdowa, rozwódka, narzeczona, a jednocześnie matka nastoletniej córki Megan oraz była macocha. Po ciężkim rozwodzie pragnie wraz z przyszłym mężem ułożyć sobie spokojne życie. Wszystko zmienia się, gdy niespodziewanie przed jej drzwiami zjawia się była pasierbica Abby, która oznajmia, że jej ojciec został zamordowany. Jill zostaje wciągnięta w śledztwo, które przyniesie przerażające odkrycie, a ją samą narazi nie tylko na rozpad nowej rodziny, ale nawet na śmierć.

Nie trzeba być fanem twórczości Lisy Scottoline, by docenić jej talent tworzenia powieści stricte kobiecych. Niejedna z jej książek wywołuje wewnętrzną dyskusję i stawia przed nami niezmiernie trudne pytania, dotyczące często emocji delikatnych i zarazem skomplikowanych. Miłość, zdrada, rodzina, cierpienie dzieci, śmierć, samotność, to słowa „wytrychy”, które bezbłędnie docierają do serc milionów czytelniczek.

W „Wracajmy do domu”, mamy jednak nadmiar melodramatycznych scen, w dużej mierze płytkich i przez to sztampowych. W najnowszej powieści autorka postawiła przede wszystkim na wątek kryminalny, również niezbyt lotny, jednak zdecydowanie bardziej broniący się niż reszta książki. Konstruując zagadkę morderstwa, Lisa Scottoline tak bardzo skoncentrowała się na niej, że zapomniała dać swym czytelniczkom tego, co stało się jej atutem. Nie dała szansy zastanowienia się nad wyborami, decyzjami oraz stworzyła postaci odrealnione, z którymi trudno się utożsamić. Postawiła za to na temat niezmiernie aktualny, co stało się niewątpliwie walorem powieści. Wzięła „pod lupꔄpatchworkowe” rodziny. I chwała jej za to, bo zadane w domyśle pytania: „czy miłość do pasierbów umiera wraz z końcem małżeństwa?”, oraz „czy mamy jakieś prawa do byłych pasierbów po ustaniu związku?” na pewno każą poszukiwać odpowiedzi.

Dorośli, coraz chętniej i bez wyrzutów sumienia, przechodzą w kolejne związki. Często ich owocem są dzieci, które po kilku, kilkunastu latach stają się częścią kolejnej rodziny. Ich sytuacji trudno pozazdrościć, ale jak mają czuć się byli „ojcowie”, czy „matki”, niezwiązani biologicznie, a jedynie emocjonalnie z nimi? Ich prawa do tych dzieci ustają wraz z końcem związku, a dalszy kontakt często z przyczyn oczywistych jest po prostu niemożliwy. Jak dzieci odnajdują się w coraz to nowych realiach, czy funkcjonują prawidłowo, czy też wymagają wzmożonej opieki i troski? Czy istnieje pojęcie „byłego dziecka”, tak jak „byłego męża/żony”?

Niewątpliwie ciekawy temat w „Wracajmy do domu” został potraktowany mimo wszystko dość pobieżnie. W najnowszej powieści to pościgi, strzelaniny, afery oraz praca FBI pochłonęły pisarkę i wyznaczyły nowy trend w jej twórczości. Mniej prawdziwych emocji, mniej skupienia na kreowaniu postaci, za to więcej amerykańskich „happy endów”, godnych kina akcji. Trudno określić, czy zmierza to w dobrym kierunku, bo ilu czytelników, tyle gustów. Na pewno znajdą się wielbiciele trochę innego oblicza Lisy Scottoline, a jej wierni fani poczekają cierpliwie na kolejne odsłony jej talentu.

Ewa Podleśna-Ślusarczyk
(ewa.podlesna@dlalejdis.pl)

Lisa Scottoline, „Wracajmy do domu”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat