„Wstyd” – recenzja

Recenzja książki „Wstyd”.
Choć po lekturze przychodzi mi na myśl wiele słów, to jakoś żadne z nich nie wydaje się być odpowiednie. Tak, jakby istota tego, o czym chciałabym napisać, miałaby pozostać nieuchwytna. Jak wstyd.

Pierwszy raz spojrzałam na tę książkę i pomyślałam, że potraktuję ją jako lekturę przed snem. To przecież opowieść o kobietach i ma krótkie rozdziały – sprawdzi się idealnie w tej roli. Po pierwszej kartce musiałam jednak całkowicie zmienić zdanie i podejście do „Wstydu”. To nie jest bowiem lektura, która utula do snu. Wprost przeciwnie. Iga Zakrzewska-Morawek stawia czytelnika na baczność. Ani na chwilę nie pozwala na utratę czujności, dekoncentrację. Nie daje zapomnieć, o czym jest ta książka. A właściwie o czym i o kim – dokładnie w tej kolejności.

Poznanie Bosej, Zośki i Marty, głównych bohaterek „Wstydu”, zajęło mi całą książkę, a i tak czuję duży niedosyt. Tak, jakby były zamknięte w skorupie, a za odsłonięcie się choćby na chwilę płaciły bardzo wysoką cenę. A jednak się wychylają. Ze schematu, jaki same sobie wyznaczyły i jaki odziedziczyły po rodzicach. Z ram, jakie narzuciło im życie, wychowanie i pamięć. Nawet jeśli po każdej chwili zapomnienia przychodzi wstyd i wymierza siarczysty policzek w rozmarzoną twarz.

Książka podzielona jest na 125 krótkich rozdziałów, epizodów z życia głównych bohaterek. Na początku trudno było mi zorientować się, o kim aktualnie czytam. Tak, jakbym została dopuszczona tylko do skrawka historii, jak podglądacz oraz tylko po to, by za chwilę i tak bezszelestnie zapadła kurtyna.

A jednak to, co udaje się podejrzeć, pozwala zrozumieć jak bardzo destrukcyjna może być dorosłość, gdy dzieciństwo było przesiąknięte deficytami emocjonalnymi; gdy patologia ukazywała jedno ze swych okrutnych obliczy. Spirala doświadczanych i wyrządzanych krzywd, której przerwanie boli czasem tak bardzo, że jest to ciężar niemożliwy do udźwignięcia, że łatwiej w niej pozostać, nie brać odpowiedzialności.

WstydIgi Zakrzewskiej – Morawek zbudowany jest na słowie. Język odgrywa w tej książce bardzo istotną rolę, jakby sam był bohaterem i narratorem. Każdy wyraz jest tu umieszczony po coś, każdy jest słowem-kluczem. To, w jaki sposób autorka prowadzi przez tę opowieść, jak pozwala słowom kierować uwagę czytelnika na szczegół, niby nieistotny, na ulotne wrażenie, sprawia, że  przygnębiający, gęsty od tłumionych emocji, toksyczny świat „Wstydu” staje się dziwnie znajomy i niebezpiecznie bliski.

Dla mnie ta książka nie ma 326 stron, a 652. Dlaczego? Gdy dotarłam do ostatniej kartki, zaczęłam całą książkę czytać od początku, jeszcze raz, aby lepiej zrozumieć. Za pierwszym razem koncentrowałam się na słowach właśnie, one budowały obrazy. Drugie podejście do lektury pozwoliło mi na uchwycenie tego, co mi umknęło, gdy podążałam za słowami – tych pauz i przemilczeń, z których składały się wszystkie historie. Tych  niuansów, które sprawiają, że każda z nich tak bardzo różni się od pozostałych, choć właściwie wszystkie trzy mogłyby zostać opowiedziane na jednym wdechu.

Agata Podgajska
(agata.podgajska@dlalejdis.pl)

Iga Zakrzewska – Morawek, „Wstyd”, Wielka Litera, Warszawa 2018




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat