Wywiad z Wiolettą Sawicką

Wywiad z Wiolettą Sawicką, autorką książki „Piękna miłość”.
Wioletta Sawicka – nauczycielka z wykształcenia, dziennikarka z pasji, pisarka z miłości. Wielbicielka natury gór, Warmii i Mazur. Autorka (na razie) siedmiu książek.

Jej ostatnia powieść pt. „Piękna miłość” ukazała się zaledwie dwa miesiące temu, a już podbiła serca wielu czytelników. W wywiadzie udzielonym portalowi dlaLejdis.pl opowiedziała o początkach swojej kariery pisarskiej, o tym, czym jest dla niej pisanie oraz skąd czerpie inspiracje do swoich książek.

AS: Pani Wioletto, od Pani debiutu – a przypomnę, że była to książka pt. „Wyjdziesz za mnie kotku?” – minęły już ponad cztery lata. Co od tamtego czasu zmieniło się w Pani życiu i w Pani jako pisarce? Jest Pani bardziej rozpoznawalna? Bardziej pewna siebie?
WS: Przede wszystkim zmieniło się o tyle, iż piszę jeszcze więcej. Teraz już ze świadomością, że ktoś to będzie czytał prócz mnie. W jakimś sensie zaczęłam, może nie tyle ja, co moje książki, podlegać publicznej ocenie. Nowym doświadczeniem jest dla mnie kontakt z czytelnikami, który bardzo sobie cenię. Zmieniło się także i to, że obecnie częściej z pytającej, staję się pytana. Nigdy nie narzekałam na brak pewności siebie. Jestem dziennikarzem, więc jest ona niezbędna w moim zawodzie. Natomiast jeśli chodzi o rozpoznawalność, nie mam pojęcia, jak to wygląda.

AS: W którymś z wywiadów z  przeczytałam, że do wysłania swojej pierwszej powieści do wydawnictwa namówił Panią mąż. Kiedy zaczął kiełkować w Pani bakcyl pisania? Jak wyglądały początki pisarskiej kariery?
WS: Bakcyla pisania odkryłam, pisząc „Wyjdziesz za mnie, kotku?" Byłam w takim momencie życia, że potrzebowałam wyrzucić z siebie emocje. Ta pisanina miała być tylko dla mnie. Do głowy mi wtedy nie przyszło, żeby pokazać ją światu. Wystarczyło, że robię coś, co mnie wciąga bez reszty. Powstawała z tego historia, która mnie pochłaniała. Byłam ciekawa, co będzie dalej. Zrosłam się z bohaterami do tego stopnia, że wciąż siedzieli w mojej głowie. Zaczęłam myśleć jak oni i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie zostanę z nimi sama. Czekałam, aż dom zaśnie, żebym mogła w ciszy zaszyć się z komputerem. Czasem, prawie jak w transie, klepałam w klawiaturę do rana. Mąż się zaciekawił, co tak piszę i piszę, więc po jakimś czasie dałam mu przeczytać. Noc zarwał czytając i namówił mnie do poszukania wydawcy. Wysłałam tylko do Prószyńskiego, który niedawno wydał moją siódmą  książkę. Ósma czeka na wydanie, a dziewiąta się pisze.

AS: Z tego, co zdążyłam zauważyć (czytając podziękowania w książkach i przeglądając profil na Facebooku), pani bohaterowie nie są całkowicie wymyśleni, ale mają cechy rzeczywistych osób. Wiem, że do stworzenia postaci Basi z „Pięknej miłości” zainspirowała panią Beata Kowalska – bliska koleżanka. Czy tak jest w przypadku wszystkich bohaterów? Czy może powiedzieć Pani coś więcej na ten temat?
WS: Rzeczywiście lubię odzwierciedlać w powieściach prawdziwe postacie. Baśka jest prototypem mojej koleżanki Beaty Kowalskiej. Prawdziwą postacią jest też Marta, której przeżycia zawarłam w "Wyspach szczęśliwych" i "Czasie próby". Zaś Anna z "kociej" trylogii w dużej mierze jest mną. Teraz pracuję nad sagą rodzinną (pierwszy tom już jest w wydawnictwie), która jest inspirowana losami mojej prababci, babci i mamy. Tak więc całkiem sporo jest w moich książkach prawdziwych bohaterów oraz zdarzeń.

AS: Czy do pisania swoich powieści Pani się w jakiś sposób przygotowuje? Wiem, że niektórzy pisarze zanim napiszą powieść, czytają poradniki o dobrym pisarstwie, chodzą na kursy, pokrywają swój gabinet milionem karteczek z motywującymi cytatami lub zaszywają się na długie tygodnie w leśnej głuszy, aby tam „złapać wenę”. Jak to wygląda u pani?
WS: Zawsze się przygotowuję bardzo dokładnie. To rodzaj skrzywienia zawodowego, ponieważ jako dziennikarz do każdego tematu, który realizuję, także przygotowuję się starannie. Podobnie jest z pisaniem książek. Gruntownie zgłębiam wiedzę, jaka jest mi aktualnie potrzebna, więc zadręczam pytaniami: lekarzy, prawników, psychologów, informatyków itp. Ostatnio zamęczam znakomitego historyka z OBN w Olsztynie Tadeusza Baryłę, który jest moim konsultantem przy tworzeniu sagi, o której wspomniałam wcześniej. Moja teczka niezbędnych materiałów źródłowych już jest dość pokaźna, a to jeszcze nie koniec. Poradników o dobrym pisarstwie przed kolejną książką nie czytam. Zaszywam się w leśnej głuszy i piszę, tak jak mi w duszy gra i jak prowadzą mnie bohaterowie. Lubią często wymykać się spod kontroli i nigdy nie wiem, dokąd mnie zaprowadzą. Do pisania potrzebuję samotności i ciszy. Wtedy najlepiej słyszę swoje myśli.

AS: Stephen King, mimo że nie jest moim pisarskim autorytetem, powiedział kiedyś bardzo ciekawe zdanie, a mianowicie, że „dobre pisanie to rzecz spontaniczna; uczucie, które pojawia się znikąd i natychmiast trzeba je pochwycić.” Czy zgadza się pani z tym zdaniem? Do której grupy pisarzy pani należy? Do tych spontanicznych, którzy piszą, gdy złapią natchnienie, czy do tych bardziej zorganizowanych, którzy dzielą pracę na etapy i codziennie, niezależnie od samopoczucia, zasiadają i pracują nad powieścią?
WS: Zgadzam się z Kingiem. Nie potrafię pisać w wyznaczonym przedziale godzin. Jestem absolutnie spontaniczna. Nie umiałabym sie zmuszać do pisania. U mnie wynika ono  z potrzeby, wtedy pisanie mnie "niesie". I wierzę w wenę. Czasem pojawia się w głowie myśl, którą natychmiast muszę zapisać, inaczej uleci. Zdarza się, że kontynuacja tego czy innego wątku mi się przyśni, więc budzę się od razu i zapisuję.

AS: Przejdę teraz do pytań dotyczących „Pięknej miłości”, która miała swoją premierę dwa miesiące temu. Na swoim profilu napisała Pani: „Uważam, że jest najlepszą z książek, jakie dotąd napisałam”. Dlaczego?
WS: Ponieważ wzbudziła w mnie największe emocje. Bez emocji książka jest niepełna nawet, jeśli jest dobrze napisana i ma ciekawą fabułę.

AS: Czy historia miłości Basi i Michała narodziła się w Pani głowie, czy może zainspirowało panią  do tego jakieś wydarzenie lub opowieść?

WS: Podebrałam Sienkiewiczowi. Specjalnie też nadałam bohaterom imiona Baśka i Michał, jak w "Panu Wołodyjowskim". W szkolnych czasach była to moja ulubiona część trylogii. Dlatego zrobiłam w książce odniesienie wprost do Wołodyjowskiego. 

AS: Wiem, że pisarz pracując nad powieścią, zżywa się ze swoimi bohaterami i poniekąd zaczyna żyć ich życiem. Jak czuła się pani wystawiając i Basię, i Michała, i Łukasza na tak ciężkie próby?
WS: Strasznie. Przeżywałam wszystko razem z nimi. Z nimi się śmiałam i płakałam. Zawsze tak mam, że staję się tym bohaterem, o którym piszę. Nie potrafię wyjaśnić, na czym to polega, ale tak jest. Dlatego nie lubię tego momentu, kiedy stawiam ostatnią kropkę w książce, bo smuci mnie pora rozłąki z bohaterami. Musi minąć jakiś czas nim daję im odejść, aby zabrać się za pracę nad kolejną powieścią.

AS: W „Pięknej miłości” przytoczyła Pani opowiadanie pt. „Aniołeczek” Bogdana Fursewicza, byłego żołnierza AK. Czy może opowiedzieć pani pokrótce historię tychże opowiadań? I skąd pomysł zamieszczenia jednego z nich w powieści?
WS: Na zbiór opowiadań Bohdana Fursewicza "Samotne serce" trafiłam przy okazji pisania reportażu o wielopokoleniowej rodzinie policjantów. Jedna z jego bohaterek, Ewa Łapińska, pokazała mi opowiadania swojego nieżyjącego wujka, opowiedziała jego historię i dała mi do poczytania ów zbór maszynopisów. Miałam ciarki na plecach, gdy je czytałam. Oczywiście później napisałam także reportaż o Bohdanie Fursewiczu i przytoczyłam fragmenty opowiadań, w tym właśnie "Aniołeczka".  Ponieważ lubię w swoich powieściach robić odniesienia do rzeczywistych wydarzeń, a takie opowiadanie, prawdziwe do bólu, było mi potrzebne do fabuły "Pięknej miłości", więc poprosiłam panią Ewę o udostępnienie tekstu wujka.

AS: Chciałabym też zadać kilka pytań dotyczących Pani jako osoby. Z króciutkiej biografii, którą wydawca zamieszcza na okładce książki, można dowiedzieć się, że jest pani z wykształcenia pedagogiem (podobnie jak ja). Czy pracowała pani kiedykolwiek z dziećmi? Czy widzi pani siebie w roli nauczyciela?
WS: Ani dnia nie przepracowałam w szkole. Z moim roztrzepanym charakterem raczej marna byłaby ze mnie nauczycielka. Chociaż moja córka licealistka lubi, kiedy uczę ją historii. Mówi, że to co jej opowiadam, jest znacznie ciekawsze od tego, co słyszy w szkole na lekcji. Dlatego czasem zaprasza koleżanki z klasy i mam więcej słuchaczy.

AS: Z okładki możemy dowiedzieć się również, że pracuje pani jako dziennikarka. Która praca jest bardziej pasjonująca? Czy myślała pani, aby rzucić swój zawód i zająć się wyłącznie pisaniem?
WS: Nie potrafię dokonać takiej gradacji. Jedno i drugie jest moją pasją. Jasne, że myślałam, żeby zająć się tylko pisaniem. Kto wie, może kiedyś się na to zdecyduję. Póki co, książki piszę po godzinach.

AS: Jak na pisarza i humanistę przystało, uwielbia pani czytać. Czy mogłaby podać pani trzy tytuły książek, które w jakiś sposób wpłynęły na pani życie, poglądy, ukształtowały osobowość?
WS: Jestem w wieku, że osobowość mam dawno ukształtowaną, a poglądy raczej sprecyzowane.  Zaś pierwsze tytuły, które przyszły mi na myśl to: „Dzieci z Bullerbyn", „Mały książę" i „Kubuś Puchatek".

AS: I ostatnie pytanie, które muszę zadać. Jakie jest pani życiowe motto?
WS: Mam jedno najważniejsze, w które wierzę. "Nieważne ile razy upadniesz, ważne ile razy się podniesiesz i pójdziesz dalej".

AS: Bardzo dziękuję za wywiad. Życzę Pani wielu pisarskich sukcesów.

WS: Bardzo dziękuję.

Rozmawiała Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Fot. Archiwum własne autorki




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat