„Zaginiona melodia” – recenzja

Recenzja książki „Zaginiona melodia”.
„Jak człowiek ma siedemnaście czy osiemnaście lat, to ulega złudzeniu, że niektóre rzeczy przetrwają wszystko.”

Och, któż z nas nie pamięta swoich nastoletnich czasów? Ja swoje pamiętam bardzo dobrze. Pierwsza miłość (oczywiście miała być na całe życie, a przynajmniej na jakieś 10 lat) i pierwszy pocałunek za tzw. garażami, pierwszy papieros (czego cholernie żałuję, bo dość długo musiałam wychodzić z nałogu), wagary (a jak!) i piwo na dokładkę. No, ale liceum to nie tylko ciąg jakiś nieskoordynowanych wybryków, ale też dużo nauki, siermiężne przygotowania do matury, walka ze swoimi kompleksami i niską samooceną… Dziś, z perspektywy czasu wiem, że wiele rzeczy powinnam zrobić inaczej; że być może dużo więcej bym osiągnęła, gdybym choć odrobinę więcej w siebie wierzyła…

Powieść Edyty Świętek jest o nastolatkach właśnie. O nastoletnich problemach; o ich spojrzeniu na świat, o budowaniu swojej tożsamości w rozwrzeszczanym świecie; o niepewnym wchodzeniu w dorosłość. Sandra i Nikola to przyjaciółki, o których nasz wieszcz, Mickiewicz, napisałby zapewne: „Rzekłbyś; dwójduch w jednym ciele”. Dziewczyny mieszkają obok siebie, pochodzą z niezamożnych rodzin i znają siebie jak nikt inny. Jednak jedna z przyjaciółek, Sandra, potajemnie kocha się w Dylanie – bożyszczu całej szkoły – i ukrywa ten fakt przed Nikolą, która „żywiła do kolegi głęboką pogardę”. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że Dylan nigdy na nią nie spojrzy; że pochodzą z dwóch różnych światów i  w gruncie rzeczy więcej ich dzieli niż łączy, ale to nie przeszkadza jej marzyć o chłopaku… Wszystko zmienia się, gdy Sandra występuje w szkolnym konkursie „Mam Talent”. Piękny głos dziewczyny połączony z jej wizerunkiem wykreowanym przez modową blogerkę sprawia, że dziewczyna wygrywa show, staje się rozpoznawalna i wpada w oko… właśnie Dylanowi. Para zaczyna potajemnie spotykać się, a przyjaźń z Nikolą najpierw schodzi na drugi plan, by następnie całkowicie się urwać… Czy ta miłość ma jakiekolwiek szanse? Czy przyjaźń dziewcząt przetrwa tę ciężką próbę?

„Zaginiona melodia” to powieść, która odrobinę przypomina bluszcz. Zaczyna się dość niewinnie (na początku myślałam, że będzie to powieść o dramatach nastoletnich i zastanawiałam się, czy nie zaprzestać jej czytania), jednak w dość szybkim tempie rozrasta się, przytłacza, na jaw wychodzą kolejne problemy; poznajemy kolejne perspektywy i okazuje się, że pod warstwą historii dla nastolatek kryje się szereg emocji, problemów, z którymi zmagali się bohaterowie. Niektóre z nich są i mi znane, wszakże przekroczyłam dopiero trzydziestkę, więc licealne czasy pamiętam dość dobrze. Podział na bogatych i tych biedniejszych, którzy nie mogli poszczycić się markowi ciuchami ani nie pozwolić sobie na wyjścia do drogich klubów; problemy rodzinne; pierwsze miłości kończące się złamanym sercem; alkohol, papierosy. Dziś do tego wachlarza dochodzi nieskrępowany niczym seks, narkotyki, hejt w sieci, jakaś chora walka o popularność, prostytucja…

Szkoda mi było bohaterów, bo każdy z nich – jaki by nie był – nosił w sobie jakąś pustkę; coś, czego nie umiał niczym wypełnić. Sandra to dziewczyna skromna, uczynna, ale też niestety, naiwna, która zwiedziona obietnicami Dylana, oddaje mu serce, a także samą siebie.  „Przecież robiłam dla niego wszystko. Wszystko! Nawet tego cholernego loda, który nie sprawiał mi przyjemności. Ustępowałam mu na każdym kroku. Byłam idealną dziewczyną. Ze wszystkich sił starałam się panować nad zazdrością”. Może jej historia byłaby inna, gdyby uwierzyła w siebie; gdyby otrzymała choć odrobinę wsparcia, więcej zrozumienia? Dylan – rozpieszczony i rozwydrzony synalek bogatych rodziców, zmieniający dziewczyny jak rękawiczki, wytrawny znawca seksu we wszystkich pozycjach, który na klatę umie przyjąć duże ciężary, ale już nie konsekwencje swoich czynów, być może nie byłby takim człowiekiem, gdyby wyrastał w kochającym się domu i mógł cieszyć się uwagą rodziców. I wreszcie Dżasta. Szkolna piękność opływająca w modne ciuchy i gadżety; niepodzielna królowa. Idealna, hot, dokumentująca każdy skrawek swojego życia. W rzeczywistości do bólu przeciętna, jedna z wielu córek, zaganiana w domu do tak trywialnych prac jak pielenie. Może nie musiałaby udawać, gdyby ktoś jej kiedyś pokazał, co jest naprawdę w życiu ważne? Może jej życie wyglądałoby inaczej, gdyby ktoś poświęcił jej więcej uwagi, pocałował w rozwichrzone włosy i powiedział: „Jesteś piękna taka, jaka jesteś”?

Muszę powiedzieć, że po przeczytaniu tej książki jestem z jednej strony wstrząśnięta, a z drugiej – pełna jakiś takich ciemnych, smutnych myśli. Nie chodzi mi oczywiście o pióro pani Edyty, bo jest ono doskonałe, ale o świat; świat w którym my żyjemy i w którym przyjdzie żyć naszym dzieciom. Czy naprawdę młodzi ludzie będą mierzyć swoją wartość ilością lajków pod zdjęciem? Czy dla popularności będą w stanie zeszmacić kogoś, zdeptać jak robaka? Czy takie cechy jak: skromność, wstrzemięźliwość, pracowitość, przyzwoitość są już nie w modzie? Przestarzałe? Trzeba się ich wstydzić, aby nie zostać zaszufladkowanym jako cnotka – niewydymka lub kujon?

Jednak chyba najgorsza w tym wszystkim jest ta uciekająca gdzieś myśl, że to my – rodzice i dorośli – taki świat stworzyliśmy naszym dzieciom. Wiecznie zabiegani, zalatani; wiecznie mający z mało, wiecznie na skraju wyczerpania, sfrustrowani, źli. Zamiast spaceru czy rozmowy ofiarujemy smartfon; zamiast wspierania w marzeniach przyciskamy nasze dzieci do ziemi mówiąc, że to się nie uda; zamiast z czułością zapytać się „dlaczego”, rzucamy pogardliwe „znowu”. Jasne, każdy ma swoje problemy. Ale w czasach, gdzie media społecznościowe grają pierwsze skrzypce; gdzie nasze dzieci mają tak właściwie niekontrolowany dostęp do wszystkiego, powinniśmy uważać jeszcze bardziej niż chociażby rodzice przed dziesięcioma laty… Może z tego powodu tak bardzo irytowała mnie matka głównej bohaterki. Czytałam i cały czas przez zaciśnięte zęby powtarzałam: „No weź, przytul to dziecko”, „Przestać truć tej dziewczynie!” czy „Ogarnij się, kobieto”! Miałam wrażenie, że córka w tej swojej niepewności jest odzwierciedleniem matki. Matki ubolewającej, że nie skończyła studiów; matki uważającej, że śpiew to głupota; matki chcącej tak bardzo uchronić córke przed popełnieniem swoich błędów, że aż wpędzającej ją w kolejne. Trzeba jednak pamiętać, że każdy medal ma dwie strony. Ciężko dziwić się takim reakcjom matki, która jest szykanowana w pracy; jest właściwie jedynym żywicielem rodziny; która oprócz nastoletniej córki ma dwoje innych dzieci i przypomina chodzący kłębek nerwów.

„Zaginiona melodia” jest smutna i wzruszająca zarazem; dająca do myślenia, ale pozwalająca spojrzeć na świat z nadzieją. Z jednej strony ukazuje gorzki obraz współczesnej rodziny; nastolatków i ich płytkich relacji, ale pozwala też wierzyć, że wartości takie jak: miłość, prawdziwa i bezinteresowna przyjaźń, troska o drugiego człowieka istnieją. Muszę powiedzieć, że ta historia złamała moje serce, zmusiła do zweryfikowania swoich postaw jako rodzica no i przede wszystkim zostawiła z jednym, ważnym cytatem: „Nie ma znaczenia, czy dziecko ma osiem czy osiemnaście lat. Jednakowo potrzebuje uwagi, zainteresowania, troski, a nawet utulenia”.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Edyta Świętek, „Zaginiona melodia”, Pascal, Bielsko – Biała, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat