„Zmory przeszłości” – recenzja

Recenzja książki „Zmory przeszłości”.
„Jesteśmy właścicielami swojej przeszłości, prawda? Możemy robić z nią, co nam się żywnie podoba”

Lizzie Bartholomew nie miała łatwego życia. Jej rodzice, kimkolwiek byli, zostawili ją w przedsionku kościoła. Dzieciństwo spędziła w różnych domach dziecka i placówkach wychowawczych, nie zaznając prawdziwego ciepła, miłości, beztroski. Dziewczyna uważana była za krnąbrną, nieposłuszną, problemową, więc nigdzie dłużej nie mogła zagrzać miejsca. W rezultacie znalazła się w domu prowadzonym przez Jess, która stała się dla Lizzie kimś w rodzaju przyszywanej matki. Dzięki niej młoda dziewczyna skończyła studia i została pracownicą socjalną, pomagając dzieciom, które tak jak ona zboczyły z drogi. Jednak po pewnym incydencie postanowiła rzucić wszystko i pojechać do Maroka, licząc, że ta wyprawa coś zmieni w jej życiu.

W Maroku Lizzie poznała żonatego mężczyznę, Phillipa, z którym wdała się w krótki romans. Sześć tygodni później otrzymała list z kancelarii prawniczej z informacją o śmierci przelotnego kochanka wraz z zaproszeniem na odczytanie testamentu. Okazuje się, że Phillip zostawił jej w spadku całkiem pokaźną sumę i zadanie do wykonania – ma znaleźć jego nieślubnego syna. Czy Lizzie podała temu wyzwaniu? Co odkryje?

Muszę przyznać, że to moje pierwsze spotkanie z Ann Cleeves, chociaż wiele dobrego o jej książkach słyszałam już wcześniej. „Zmory przeszłości” może nie jest powieścią wybitną, która zapisze się w czołówce najlepszych lektur, które w życiu przeczytałam, ale z pewnością warto poświęcić jej swój czas.

Historia, którą stworzyła Ann Cleeves nie zapiera tchu w piersiach, nie sprawia, że gorączkowo przewracamy kartki w celu jak najszybszego poznania zakończenia. Jest to raczej jedna z tych powieści, które czyta się niespiesznie, wręcz leniwie, zatapiając się w wykreowanym przez autorkę świecie. Wyraźnie czuć w niej małomiasteczkowy, angielski klimat – deszczowy, mroczny, szary, a momentami nawet przygnębiający. Sama zagadka jest skonstruowana dość interesująco. Poszukiwania nieślubnego syna, początkowo banalne, okazują się początkiem większego sekretu… Pojawiają się kolejne trupy, kolejne tropy, kolejne tajemnice wychodzą na jaw. I chociaż nie ma tu okrutnych scen, rozlewu krwi to gdzieś tam wyraźnie czuć ten niepokój. Kolorytu całej historii dodaje sama bohaterka – Lizzie – która cierpi na chorobę dwubiegunową. W narracji, oprócz kolejnych wydarzeń, pojawią się retrospekcje z jej życia, myśli, poglądy, dylematy bohaterki. Czytelnik miejscami zastanawia się, czy kolejne wydarzenia są rzeczywistością czy efektem jej choroby.

„Zmory przeszłości” to ciekawie skonstruowana i klimatyczna powieść, ale momentami chyba zbyt płaska i jednostajna. Ma to swój urok, pozwala zagłębić się w atmosferę, ale brak tych chwil napięcia i – według mnie – punktu kulminacyjnego sprawiło, że gdy doszło do rozwiązania zagadki, nie odczuwałam zaskoczenia, mimo że takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Zachęcam jednak do sięgnięcia po tę pozycję, aby zapoznać się z piórem Cleeves i choć na kilka chwil wsiąknąć w ten klimat przedziwnej społeczności małej, angielskiej mieściny.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Ann Cleeves, „Zmory przeszłości”, Czwarta Strona, Poznań, 2023.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat