„Życz mi szczęścia” – recenzja

Recenzja książki „Życz mi szczęścia”.
Bardziej adekwatne byłoby „50 twarzy Jastrzębskiego”.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że oczekiwania, jakie rodzą się po zapoznaniu się z blurbem, nie zawsze mogą zostać zaspokojone w 100%. Okładka również może czasem wprowadzać w błąd, sugerując inny ton opowieści. Są jednak jakieś granice między tym, co jest odbiorcy podsuwane przez rozpoczęciem czytania i tym, co ostatecznie dostaje od wydawcy. Te granice „Życz mi szczęścia” Ludki Skrzydlewskiej bezczelnie przekracza.

Główna bohaterka Nadia Stankiewicz to dobiegająca trzydziestki nauczycielka, która z dnia na dzień zostaje obarczona opieką nad szesnastoletnią bratanicą Wiktorią. Żeby było „śmieszniej”, dowiaduje się o jej istnieniu dzień wcześniej i wcale nie zgadza się na jej  niańczenie. Postawiona przed faktem dokonanym nie ma jednak wyjścia. Kiedy próbuje przetrawić sytuację, w jakiej się znalazła, odkrywa, że jest gorsza niż myślała. Wiki nie tylko na problemy z manierami, ale wpakowała się również w poważne kłopoty – wisi pieniądze handlarzom narkotyków. Nadia zna tylko jednego policjanta, którego mogłaby poprosić o pomoc, a jest nim starszy brat jej byłego Igor Jastrzębski. Mężczyzna nie był wobec niej w przeszłości miły, ale chyba w takiej sytuacji nie odmówi, prawda?

Na okładce znajduje się zapewnienie, że „Ludka Skrzydlewska kolejny raz mistrzowsko łączy wątki miłosne z trzymającą w napięciu intrygą kryminalną!”. Rozłożę to zdanie na części. Jest to moja pierwsza styczność z twórczością autorki, więc nie wiem, jak wypadają jej poprzednie książki, ale po lekturze „Życz mi szczęścia” wcale nie mam ochoty po nie sięgnąć. To, co nazwano wątkami miłosnymi, jest tak naprawdę tanim, niestrawnym erotykiem przetykanym fabułą cienką jak pasek w stringach. Nadia i Igor rzucają się na siebie kilka godzin od spotkania na komisariacie, a dalszy rozwój akcji polega wyłącznie na kombinowaniu, jak niewielką sceną możnaby rozdzielić ich kolejne wygibasy.

To, co dumnie określono trzymającą w napięciu intrygą kryminalną, przez 99% książki praktycznie nie istnieje. To jedynie miniaturowa klamra, która spina łóżkowe harce w całość, ale w żaden sposób nie zasługuje na wspomnienie, że o kategoryzacji jako kryminał, której dopuściło się kilka serwisów, nie wspomnę. Postaci są płaskie, nudne i tak infantylne, że możnaby pomyśleć, że Wiktoria wcale nie odstaje od nich wiekiem.

Pozostaje jeszcze kwestia „świąteczności” tej pozycji zasygnalizowana na klimatycznej oprawie przez znaczek „Magia świątecznych emocji”, stylizowany tytuł i rysunkowe postaci w zasypanym śniegiem domu z choinką. Jeśli dla kogoś synonimem bożonarodzeniowej magii jest padający w Wigilię tekst „Chciałbym cię zobaczyć przed sobą na kolanach. Z tą szminką na ustach. Jak obejmujesz nimi mojego fiuta”, to tak, jest jej mnóstwo.

Tym, co, niezamierzenie, najbardziej rozbawiło mnie w tej pozycji jest scena, w której jeden z bohaterów zostaje skrytykowany za oglądanie porno. Tyle, że porno od odróżnieniu od literatury erotycznej takiej jak „Życz mi szczęścia” przynajmniej nie bawi się w udawanie, że chodzi w nim o coś więcej, więc może jednak fani tego typu dzieł powinni postawić na film, nie książkę? Przynajmniej drzewa by na tym skorzystały.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

„Życz mi szczęścia”, Ludka Skrzydlewska, Wydawnictwo Editio Red, Gliwice, 2023r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat