„Bent” – recenzja spektaklu w Teatrze Dramatycznym

Recenzja spektaklu „Bent”.
Siła miłości, która zmienia człowieka nawet w czasach ludzkiej zagłady…

Miłość od wieków była, jest i będzie wartością uniwersalną. Niezmienna i trwała od zawsze, jednak coraz trudniej w tych szalonych, współczesnych czasach ją znaleźć. Każdy gdzieś goni przed siebie, robi karierę, stara się uzyskać ciężką pracą wyższy status społeczny, często zapominając o tym co ważne… Myślimy sobie: „Na miłość przyjdzie czas”. A jak przychodzi to zdarza się tak, że nagle stwierdzamy, że to nie jest ten moment, że teraz realizujemy się na innych płaszczyznach, że w sumie to można z uczuciem poczekać. Otóż nie. Nie można poczekać. Nie można miłości odłożyć na półkę w piwnicy, nie można jej włożyć w słoik, zapasteryzować i sięgnąć po nią wówczas, gdy mamy na nią ochotę. Tak się nie da. Miłość to ciągłe odkrywanie siebie, a wejście w związek jest niesamowitą odpowiedzialnością za drugiego człowieka. To wielka sztuka kompromisu, dawania siebie drugiej osobie, często rezygnacja ze swoich drobnych egoistycznych zachowań, niejednokrotnie także zmiana pewnych zakorzenionych przyzwyczajeń. To nieustanna praca nad swoimi emocjami.

O tej niezwykłej sile miłości opowiada właśnie spektakl „Bent” w reżyserii Natalie Ringler wystawiany w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. O trudnej miłości, w trudnych czasach. „Bent” opowiada historię zagubionego w życiu geja, Maxa w latach 30-tych. Żył on ze swoim partnerem (którego nota bene nie traktował zbyt poważnie), Rudolfem w jednej z kamienic przedwojennego Berlina. Kłócili się, chadzali razem do klubów gejowskich, ale Max nie czuł oporów w podrywaniu i zapraszaniu innych homoseksualistów do siebie na noc. Aż do czasu, kiedy w Niemczech zostało wprowadzone prawo, które nakazało traktować homoseksualizm jako przestępstwo. Max i Rudolf zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Dachau.

Historia napisana przez Martina Schermana jest drastycznie przejmująca i niezwykle smutna, a do tego wielopłaszczyznowa. Ukazuje szereg problemów, z którymi spotyka się Max. Od rodziny, która nie rozumie jego homoseksualizmu, a wręcz nie dopuszcza do siebie myśli, że Max może być z kimś związany, aż po dylemat czy przyznać się oprawcom kim jest i przez to zostać poniżonym psychicznie i fizycznie czy wyprzeć się głośno swojej orientacji i poprawić trochę swoją pozycję w obozie? I kolejny problem to akceptacja samego siebie. Oglądając przedstawienie mam wrażenie, że Max jest lekkoduchem, który korzysta z życia tyle ile ono daje. Sypia z nowo poznanymi mężczyznami, bawi się w gejowskich klubach, nie myśli w żaden sposób o przyszłości czy o miłości. A ma ją obok siebie, jest ktoś, kto jest o niego zazdrosny, kto się o niego troszczy, kto o niego dba… Nie docenia tego. Dopiero w II akcie przedstawienia, gdy akcja toczy się już w obozie Max przechodzi przemianę. Na oczach widza dostrzegamy jak zaczyna dojrzewać, rozumieć i wreszcie… kochać. On, który wcześniej to uczucie miał za nic teraz ewidentnie cierpi. Cierpi przede wszystkim psychicznie, gdy jemu zaczyna zależeć, natomiast drugi mężczyzna go rani. Max zupełnie nie rozumie jak tak można, mimo tego, że jeszcze przed chwilą sam postępował podobnie…

Ta sztuka to przede wszystkim ogromny dramat. Dramat milionów istnień, ale też indywidualny dramat każdego z „różowych trójkątów”. Właśnie takie oznaczenia przysługiwały osobom homoseksualnym, które w obozie były traktowane najgorzej. „Bent” to dramat tych, którzy kochali, ale też tych którzy jeszcze nie zdążyli pokochać, a ich życie zostało brutalnie przerwane w komorach gazowych. Tych, którzy nie posmakowali czym jest troska o drugą osobę i poczucie bezpieczeństwa, ale też tych, którzy nie doceniali wcześniej swojego życia. Wreszcie tych, którzy zrozumieli swój błąd, a nie mieli okazji go naprawić. Bo nie zdążyli…

Brawurowa kreacja Mariusza Drężka jako homoseksualisty Maxa jest jednym z wielu atutów tej sztuki. Jego postać jest dojrzała, głęboka, złożona. Myślę, że na tak dobrą rolę, którą stworzył składa się przede wszystkim doświadczenie aktora. Sama teoria wyniesiona ze szkoły teatralnej nie dałaby takiego efektu. Lata praktyki w zawodzie aktora, bagaż przeróżnych doświadczeń -  nie tylko zawodowych – spowodowały, że mamy do czynienia z postacią prawdziwą, realną, z krwi i kości. Ogromne brawa! Ukłony należą się także pozostałym aktorom, którzy wcielali się w podwójne, a nawet potrójne role: Kamil Siegmund (Rudy, Kapitan), Piotr Bulcewicz (Horst, Wolf) i Piotr Siwkiewicz (Freddie, Strażnik, Gestapowiec), Maciej Wyczański (Greta, Oficer).

Duże wrażenie w spektaklu „Bent” robi także scenografia. Minimalizm i surowość, ale jednocześnie praktyczność. Na oczach widza kabaretowa scena zamienia się w obóz namiotowy w lesie, a za chwilę we wnętrze wagonu zmierzającego do obozu koncentracyjnego. Dodatkowym atutem jest to, że spektakl grany jest na kameralnej Scenie Przodownik, gdzie surowe, piwniczne wnętrze idealnie wpisuje się w klimat sytuacji. Nie wyobrażam sobie, aby ta sztuka była grana na jakiejś wielkiej scenie, gdzie widownia tonie w sztukateriach, ciężkich kotarach i wygodnych, mięciutkich fotelach.

Bent” to spektakl obok którego nie można przejść obojętnie. Wyzwala tak skrajne emocje, że widz nie może sobie z nimi poradzić. W pewnych momentach wręcz chce się wbiec na scenę, szarpnąć z całej siły głównego bohatera i powiedzieć: „Obudź się, co Ty wyprawiasz!”. Scena, kiedy wypiera się swego partnera pozostanie w pamięci chyba na zawsze. Scena tak bardzo bliska, nawet dziś, tak wielu homoseksualistom. Ile razy swojego partnera/partnerkę nazywamy współlokatorem czy koleżanką? Ile razy wypieramy się swojej miłości, ze strachu przed innymi?

Równie mocny jest fragment przenoszenia kamieni w obozie koncentracyjnym. Praca, która ma zrujnować psychikę, totalnie pozbawiona sensu. Właśnie w tym momencie pojawia się w głowie widza myśl: „Chcę wyjść, nie zniosę dłużej tego widoku”. I jednocześnie strach: przecież przed nami jest płot pod wysokim napięciem. To tylko wiązka światła, która tak bardzo oddaje tamtejszą rzeczywistość i jest symbolem tak bardzo wymownym…

Bent” jest spektaklem wartym polecenia przede wszystkim osobom dojrzałym emocjonalnie i nastawionym na ogromne przeżycie. Kamienie i pasiaste stroje długo będą śniły się po nocach. Nie można obok tego przejść obojętnie, nie można zapomnieć o ile ma się w sobie choćby odrobinę empatii. Twórcom należy się niski ukłon. Za poruszenie tak trudnego tematu, za pokazanie godności ludzkiej i siły miłości, której nawet nazistowskie Niemcy nie są w stanie stłamsić w człowieku.

Joanna Sieg (joanna.sieg@dlalejdis.pl)
Joanna Ulanowicz (joanna.ulanowicz@dlalejdis.pl)

„BENT”, Teatr Dramatyczny, Scena Przodownik
Twórcy: Reżyseria: Natalie Ringler; Przekład: Rubi Birden; Scenografia/kostiumy: Aneta Suskiewicz; Muzyka: Piotr Łabonarski; Choreografia/ruch sceniczny: Wiktor Korszla; Reżyseria światła: Paweł Srebrzyński; Kierownik produkcji: Natalia Mołodowiec
Obsada: Max: Mariusz Drężek; Rudy, Kapitan: Kamil Siegmund; Horst, Wolf: Piotr Bulcewicz; Freddie, Strażnik, Gestapowiec: Piotr Siwkiewicz; Greta, Oficer: Maciej Wyczański




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat