“Dobre żony” - recenzja

Recenzja książki “Dobre żony”.
Kontynuacja opowieści o siostrach March, które wkraczają w dorosły świat.

Do kin weszła właśnie ekranizacja dwóch ponadczasowych powieści Louisy May Alcott „Małe kobietki” i „Dobre żony”. Na fali popularności filmu coraz więcej osób pochyla się znów nad twórczością Alcott. Losy dziewcząt z rodziny Marchów od ponad 150 lat budzą żywe emocje wśród czytelników. Akcja „Dobrych żon” rozpoczyna się 3 lata po zakończeniu wydarzeń z pierwszej części. Warto zaznaczyć, że ten smutny i sztampowy tytuł został nadany przez wydawcę, a nie autorkę. Jo, Meg, Amy i Beth to już nie dziewczynki, ale młode kobiety. Meg przygotowuje się do ślubu, Jo stara się realizować swoje marzenie o pisaniu, Amy wyrusza w podróż po Europie, a Beth zapada na tajemniczą chorobę… Pojawiają się nowe wątki miłosne i nowe, bardziej „dorosłe” niż w poprzedniej części problemy. Wszystko, nawet jest utrzymane w znanym dobrze ciepłym, serdecznym i pełnym spokoju tonie narracji.

Jak dziś czyta się „Dobre żony”? Różnie. Nie da się ukryć, że z punktu widzenia czytelnika żyjącego w roku 2020 realia opisywane w powieści są już co najmniej odległe. W czasach, gdy tyle się mówi o rolach płciowych i niezależności kobiet, niektóre wątki powieści Alcott są dziś, mówiąc metaforycznie - ciężkostrawne. Uderza zwłaszcza patriarchalny model rodziny i budowanie wzoru kobiety opartego na skromności i tzw. dobrych zasadach. Warstwa moralizatorska utworu jest bardzo silna i może budzić niekiedy mieszane uczucia. Dlatego przy lekturze warto uświadomić sobie, że jest to powieść z XIX wieku - i to powieść bardzo nowatorska jak na swoje czasy. Louisa May Alcott przedstawiła w swoich utworach ogromny wachlarz osobowości. Jej bohaterki są wielowymiarowe, nietuzinkowe i pełne pasji. Każda jest inna i każda niezwykła w swej oryginalności. Tytułowe „dobre żony” to zarówno kobiety, które marzą o zajmowaniu się rodziną, jak i te, które mają duże ambicje zawodowe i chcą odkrywać i zmieniać świat. Alcott pokazała też siłę kobiet, które trzymają się razem. Nic dziwnego, że jej utwory określane są dziś mianem pierwszych powieści feministycznych. Warto je za to docenić.

Oprócz oryginalnych postaci, również fabuła zaskakuje swoją nieszablonowością. Nie mamy tu liniowej opowieści prowadzącej bezpiecznie do szczęśliwego końca w postaci “i żyli długo i szczęśliwie”. Nie wszyscy bohaterowie, których instynktownie chcielibyśmy widzieć razem, łączą swoje losy. Nie każdy problem daje się rozwiązać. Bohaterki powieści “Dobre żony” są bardzo prawdziwe, a w związku z tym - ich życie także. Ich wybory mogą czasem budzić sprzeciw w czytelniku, co uważam za duży atut utworu.

Podsumowując, „Dobre żony” to książka pełna sprzeczności. Z jednej strony konserwatywna, a z drugiej - prekursorska. Abstrahując jednak od kwestii obyczajowych - jest to utwór, który epatuje spokojem. Jego lektura odpręża, koi i daje nadzieję. I myślę, że to nie jedyny, ale jeden z najważniejszych powodów, dla których kolejne pokolenia dziewcząt zakochują się w twórczości Loisy May Alcott. Tym, którzy dopiero ją odkrywają, polecam zacząć jednak od „Małych kobietek”. Bez wiedzy o losach sióstr March z pierwszej części cyklu może być ciężko zaangażować się w historię „Dobrych żon”.

Teresa Kasprzak
(teresa.kasprzak@dlalejdis.pl)

Louisa May Alcott, Dobre żony, Wydawnictwo MG, Kraków 2020.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat