„Dom stu szeptów” – recenzja

Recenzja książki „Dom stu szeptów”.
Horror rozegrany w jednym miejscu – bardzo starej posiadłości skrywającej tajemnicę. Dokąd zaprowadzi bohaterów pozornie niewielki sekretny pokój?

Dla jednych zwykły autor thrillerów, ot – jeden z wielu, oddalony od piedestału Stephena Kinga o niezliczone kilometry. Dla mnie absolutny król horroru „typu convenience”, deklasujący Kinga w przedbiegach. Graham Masterton to wyjątkowy pisarz, którego książki pojawiają się na rynku wydawniczym w tempie wystrzałów z karabinu maszynowego. Powieści można kupić w księgarniach internetowych i stacjonarnych, kioskach, markerach osiedlowych, na straganach. Poznałam i pokochałam go w wakacje bodajże między pierwszą a drugą klasą gimnazjum. Zaczęłam od pozycji „Zaklęci”, co ma niebagatelne znaczenie dla rozmiaru oczekiwań, jakie miałam w stosunku do nowości wydawniczej Albatrosa – „Domu stu szeptów”.

Horror „Zaklęci” – w posiadanym przeze mnie wydaniu z 2001 roku – opowiada o Jacku Reedzie, ojcu małego chłopca i nabywcy ogromnej, starej, mrocznej posiadłości w stylu gotyckim, którą to postanowił przerobić na hotel. Żeby obejrzeć nieruchomość i zapoznać się z jej stanem, nieopatrznie wprowadził do niej synka, ten zaś został wciągnięty w ściany przez morderczego nie-do-końca-ducha, pacjenta szpitala dla psychicznie chorych, którym wiele lat wcześniej była owa gotycka posiadłość. Piszę o tym nie bez przyczyny, ponieważ właśnie teraz – dokładnie 20 lat po wydaniu mojego egzemplarza „Zaklętych” – w sprzedaży pojawił się „Dom stu szeptów”. Ukazuje historię Roba Russella i jego bliskich krewnych, którzy przyjeżdżają do starej, ogromnej i mrocznej posiadłości w stylu Tudorów, zapisanej im przez właśnie zmarłego (zamordowanego) ojca. Z Robem i jego żoną jest mały synek, który zostaje wciągnięty w ściany przez groźnego nie-do-końca-ducha, tym razem więźnia zakładu karnego. Czyżby Masterton zapomniał, że ten pomysł już wykorzystał?

Mnie niemalże bliźniacze podobieństwo książek bynajmniej nie zmartwiło. Wręcz przeciwnie, na „Dom stu szeptów” czekałam jeszcze bardziej, niż na inne dobrze rokujące powieści Mastertona. Nie zawiodłam się ani jednym rozdziałem! Dostałam klasyczne dla tego autora elementy erotyki, intensywnie krwawe sceny z wnętrznościami na podłodze włącznie, a wszystko skąpane w dużej dawce czarnej magii, lokalnych legend i wierzeń. Przez fabułę gnałam niczym wiatr przez wrzosowiska przeczesywane przez grupy ochotników poszukujących synka Roba. Finalną scenę rozegrałabym troszkę inaczej, ale i tutaj nie mogę powiedzieć, że jest źle. Masterton udowodnił, że mimo korzystania z szablonów potrafi dać czytelnikowi to, co najlepsze w horrorze.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Graham Masterton, „Dom stu szeptów”, Albatros, Warszawa, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat