„Dopóki śpiewa słowik” – recenzja

Recenzja książki „Dopóki śpiewa słowik”.
Oto pierwsza tak tajemnicza i prawdziwie magiczna książka od czasów „Maga” Johna Fowlesa.

Sięgając po nową książkę zazwyczaj wiemy, do jakiego należy ona gatunku. Jeśli zapomnieliśmy, bądź z jakiegoś powodu nie chcieliśmy sprawdzać, dość szybko odkryjemy to czytając. Nawet jeśli uznamy, że wpisuje się w kilka gatunków jednocześnie, podczas lektury zauważymy, który z nich gra pierwsze skrzypce. Takim sposobem określimy naszą książkę jako horror, romans, kryminał, komedię... Wiedza ta jest bardzo ważna, bo umożliwia naszemu mózgowi przyjmowanie treści. Posiadając pewne informacje, możemy określić się względem czytanego tekstu, stawiać hipotezy, przewidywać przyszłe zdarzenia. Cóż jednak mamy zrobić, kiedy nasza powieść rozwija się z początku leniwie i zdaje się skupiać na plastyce miejsc, zamiast na akcji, a kiedy już rusza, z każdą przełożoną kartką jesteśmy coraz dalej od określenia, z czym mamy właściwie do czynienia? Kolejne rozdziały, zamiast dawać wskazówki, tylko pogłębiają naszą niewiedzę i odczuwaną tajemniczość. I bynajmniej, nie jest to wadą! Z racji, iż sytuacja taka zdarza się naprawdę rzadko, tym bardziej powinno się cenić kunszt autora, polecając jego dzieło innym.

Z opisaną wyżej sytuacją mamy do czynienia w powieści „Dopóki śpiewa słowikAntonii Michaelis. Nie kłamię, ani nie próbuję podkoloryzować faktów twierdząc, że przez co najmniej połowę książki nie wiedziałam, z jakim gatunkiem mam właściwie do czynienia. Z każdym kolejnym rozdziałem rosło we mnie poczucie skrywanej przez papier, jak i przez głównych bohaterów, tajemnicy. Odczuwałam niepokój, gdy ci szli przez las, gdy dotarli do domu, gdy przeglądali się w tysiącach luster. Piękno, będące bardzo ważnym, jeśli nie jednym z najważniejszych zagadnień powieści, budziło we mnie grozę, zamiast oczarowywać. Michaelis, przeplatając ze sobą różne czasy i płaszczyzny, a także stosując ciągłe, konsekwentne niedomówienia, stworzyła sytuację, w której czytelnik na dobrą sprawę niczego nie wie, a na dodatek trudno jest mu się czegokolwiek domyślać. Ostatecznie, nie wiedząc, w którą stronę kierować swój tok myślenia, dajemy się pochłonąć historii, a ona niesie nas jak nurt rzeki, bardzo niespokojnej i o niezbadanej głębokości.

Czytając „Dopóki śpiewa słowik” pomyślałam sobie, że coś mi ta historia przypomina. Zresztą nie tylko historia, bo i styl pisania. Te niedopowiedzenia, to dziwne napięcie mimo braku przyczyn, przynajmniej w pierwszej połowie książki. I wreszcie odkryłam, czego „krewnym” zdaje się być dzieło Michaelis. Jeżeli kiedykolwiek czytaliście „Maga” Johna Fowlesa, będziecie wiedzieć, co przez cały czas próbuję wam przekazać, a co tak ciężko ubrać w słowa. Powieść angielskiego pisarza powstała w 1965 roku, zaś jej drugie, zmienione wydanie opublikowano dwanaście lat później. Przerwa między tamtym czasem a chwilą obecną jest znaczna. Choć wypełniono ją wieloma książkami, liczonymi w milionach, nigdy jeszcze nie trafiłam na drugą tak enigmatyczną. Jeśli zaś chodzi o podobieństwa w fabule, „Mag” w swym opisie wygląda następująco: „Młody mężczyzna wplątany w śmiertelną psychologiczno-erotyczną grę...”, „Z każdym dniem rzeczywistość i fantazje coraz bardziej się mieszają, a Urfe staje się nieświadomym aktorem prywatnego teatru bogacza - styka się ze śmiercią, seksem i straszliwą przemocą” czy wreszcie „...powieść prowokuje do zastanowienia się nad iluzorycznością otaczającego nas świata i funkcjonujących w nim zasad moralnych”. Przystawiając to do treści „Dopóki śpiewa słowik”, wystarczyłoby zmienić imiona bohaterów. Reszta jest jak najbardziej adekwatna - tajemnica, gra pozorów, teatr, brutalność, erotyzm, etyka. Wszystko to zlewa się i pobudza wyobraźnię, jednocześnie nie pozwalając czytelnikowi na przewidywanie biegu zdarzeń. A kiedy wreszcie udaje się odkryć, o co tak naprawdę chodzi i do czego sytuacja zmierza, jeszcze ciężej jest opanować emocje.

Zliczając wszystkie powody, dla których książka Michaelis jest nietuzinkowa i magiczna, nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco polecić ją wszystkim poszukiwaczom unikalności w świecie literatury współczesnej. Mam szczerą ochotę napisać, że jest to najlepsza książka, jaką czytałam w tym roku, ale byłoby to oczywistą krzywdą dla niej, jako że rok się dopiero rozpoczął. Nie będzie jednak kłamstwem, jeśli napiszę, że jest to najbardziej magiczna powieść, jaką czytałam od początku zeszłego roku. I że pokochałam ją tak mocno, jak pokochałam parę lat temu „Maga”. A na zupełny koniec dodam, że jeśli chcecie osiągnąć maksimum owej enigmatyczności i zanurzyć się w historii tak mocno, jak tylko się da, koniecznie musicie włączyć sobie zapętlone dźwięki deszczu i burzy na którymś z serwisów udostępniających nagrania dźwiękowe bądź też filmowe. Choć pogoda w książce nie zawsze jest pochmurna, atmosfera tajemnicy buduje w czytelniku właśnie taki „burzowy” nastrój. Poza tym czy istnieje coś lepszego, niż samotne czytanie wieczorną porą, uzupełnione o odpowiednie tło dźwiękowe? Przekonacie się, że w tym wypadku odpowiedź brzmi: nie.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Antonia Michaelis, „Dopóki śpiewa słowik”, Rzeszów, Dreams Wydawnictwo, 2014.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat