Joanna d’Arc, która nie zginęła na stosie!

Recenzja Joanna d’Arc.
Joanna d’Arc to kobieta, o której Schiller pisał, że „pozostanie w sercu każdego Francuza”. Miał rację tylko cząstkowo. W dowód żywej pamięci o tej niebywale odważnej kobiecie poza granicami Francji, Opera Wrocławska przygotowała coś specjalnego.



Pierwsza wrocławska opera w tym roku to dzieło Giuseppe Verdiego z librettem Temistocle’a Solera. Jest to opowieść o bohaterce, która zmieniła bieg historii swojego kraju. Nastoletnia pastuszka doznała objawienia i mając w sercu wiarę w słuszność widzenia, poprowadziła Francję ku zwycięstwu. Niestety, sama zapłaciła za to swoim życiem.

„Joanna d’Arc”
w reżyserii Nataschy Ursuliak to ukazanie bohaterki uwikłanej w spór pomiędzy dwoma wielkimi siłami, z jednej strony kościołem, z drugiej – monarchią. Obie reprezentują mężczyźni: Giacomo (ksiądz) i Carlo (król Karol VII), którzy manipulują Joanną, starając się ją sobie podporządkować oraz wskazać, że jej miejsce znajduje się w domu, najlepiej w kuchni, nie zaś na polu walki. W pierwotnej wersji Giacomo był ojcem dziewczyny, jednak z racji tego, że rodzice byli ubogimi, prostymi ludźmi, został odziany na scenie w szaty kapelana. I nie tylko jego ubranie budzi podziw. Małgorzata Słoniowska na potrzeby spektaklu stworzyła ponad 300 (sic!) przepięknych, stylizowanych na XV wiek kostiumów, które robią wrażenie zwłaszcza na tle nietypowej scenografii. Claudia Weinhart, która jest jej autorką, umieściła akcję na przewróconej konstrukcji kościoła, co ma symbolizować jego ówczesną kondycję (który przez ciągłe zabieganie o władzę i pieniądze mijał się z założeniami).

Verdi stworzył operę właściwie tylko na trzech śpiewaków: sopran, tenor i baryton, reszta występujących została zepchnięta na drugi plan. Te trzy decydujące głosy: Joanny (wspaniała w tej roli Anna Lichorowicz, która jest solistką we wrocławskiej Operze) oraz występujący gościnnie: Carlo VII (Evan Bowers) i Giacomo (Bogusław Szynalski), tworzą wspaniałe trio, które buduje napięcie w całym przedstawieniu.

Nie brak krytyków, którzy uważają „Giovannę” za jedną z najgorszych oper kompozytora, będącą połączeniem „instrumentalnych subtelności”, jak i „cyrkowego zgiełku”. Jednak pomimo głosów krytyki, nie można uznać, iż autor zapewnił publiczności piękne i efektowne widowisko, którym tym razem dyrygowała sama pani dyrektor – Ewa Michnik. Jedyne, co przeszkadzało w odbiorze, to słabe libretto, które oprócz tego, że nie było spójne, na dodatek miało w sobie wiele nieścisłości wobec historii (choćby ta najważniejsza – główna bohaterka nie ginie na stosie!). Cała opera nie trzyma w napięciu, brak tu efektownych scen, w które obfitowało życie Joanny (choćby czterokrotne cudem uniknięcie śmierci). Wszystko ratują w pewnym stopniu ostatnie minuty opery i przeniesienie widzów na powrót do czasów współczesnych. Pomimo wielu niedociągnięć, zarówno realizatorzy, jak i obsada, dodali wszelkich starań, aby ze, przyznajmy to, średniej opery, stworzyć spektakl na poziomie i sprawić, by wieczór spędzony w gmachu Opery Wrocławskiej, można było zaliczyć do udanych.

Iwona Kusiak
(iwona.kusiak@dlalejdis.pl)



Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat