„Ludzie potrafią latać” – recenzja

Recenzja książki „Ludzie potrafią latać”.
Potrzebujesz błyskawicznego zastrzyku optymizmu? Sięgnij po antologię radosnych opowiadań „Ludzie potrafią latać”!

„Ludzie potrafią latać” to antologia opowiadań pod redakcją Wioletty Cyrulik, w której zebrano historie napisane przez dziesięciu autorów, w tym aż siedem kobiet. Jak zapowiadają tytuł i design okładki, książka jest esencją ciepłych i miłych opowiadań, które nie wymagają dogłębnej analizy, nie dostarczają silnych wrażeń ani nie odciskają się na życiu czytelników, za to doskonale sprawdzają się jako bezkaloryczny odpowiednik mlecznej czekolady czy kubka kakao w smutnym i ponurym jesiennym dniu.

Opowiadania mają podobną długość, zostały napisane z lekkością i są poprawne językowo. Czyta się je szybko i – będę się w tej recenzji powtarzać, lecz nie mam wyjścia – przyjemnie. Książka zaczyna się od utworu „Jeden dzień Nataszy Figiel” autorstwa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, który jako jedyny nie przypadł mi do gustu. Pisarka próbowała utrzymać w sekrecie pozornie zaskakujące zakończenie, które jednak było oczywiste od pierwszych zdań. Fakt, że wciąż obstawała przy zachowaniu tajemnicy, irytował mnie. Powiedziałam sobie jednak „pierwsze koty za płoty” i ruszyłam dalej, trafiając na zdecydowanie lepsze opowiadania.

Moimi faworytami z antologii „Ludzie potrafią latać” są:

  • „Chłopak stąd” Małgorzaty Wardy – tu niby można domyślić się zakończenia, choć nie ma pewności, więc lekturze towarzyszy postawiony ołówkiem znak zapytania. Fabułę uważam za życiową, a finał za refleksyjny. Mimo iż wcześniej napisałam, że antologia nie odciśnie się na życiu czytelników, dla opowiadania Wardy robię wyjątek,
  • „Rocznica” Daniela Koziarskiego – opowiadanie tak absurdalne, że aż przezabawne. Można by je streścić w słowach: z deszczu pod rynnę, a z rynny prosto w jezioro,
  • „Karolek” Daniela Radziejewskiego – historia przeniesiona w czasie do początku XX wieku. Zabawna i zaskakująca.


Podczas czytania antologii zauważyłam, że opowiadania kobiece różnią się od męskich. Te drugie nie mają jednoznacznie optymistycznych zakończeń, ponadto żadne nie jest „żywcem wyjęte z literatury dla kobiet”. Nie w nich wybuchów wielkiej miłości ani typowych babskich rozterek. Mimo iż w trakcie lektury nie patrzyłam na autorów, wcale nie byłam zaskoczona, gdy podczas pisania recenzji dowiedziałam się, że ostatnie utwory wyszły spod męskich rąk.

Na koniec zdradzę, za którymi opowiadaniami nie przepadam. Numer jeden to wspomniany już „Jeden dzień Nataszy Figiel” Lingas-Łoniewskiej. Utwór jest przewidywalny i naiwny. To przedstawiciel takiej kobiecej literatury, jakiej nie lubię i nie akceptuję. Numer dwa to „Jak znaleźć różowego aligatora” Magdaleny Knedler. Opowiadanie wydało mi się nazbyt nierzeczywiste i sztuczne. W znacznej mierze przez mowę jednego z głównych bohaterów. Numer trzy to „Ludzie potrafią latać” Rafała Cichowskiego. Autor rozpoczął dużo wątków, które nie zostały zakończone ani nie były potrzebne. Odniosłam wrażenie, że nieco się pogubił, zupełnie jakby pisał opowiadanie na raty i po każdym odejściu od komputera coraz mniej pamiętał, o czym napisał wcześniej i jakie miało być zakończenie.

Antologia „Ludzie potrafią latać” jako całość jest książką sympatyczną, w sam raz na kilka jesiennych wieczorów. Mimo iż nie należy do literatury, po jaką sięgam najczęściej i najchętniej, poleciłabym ją bliskim i polecam ją czytelniczkom portalu dlaLejdis.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

„Ludzie potrafią latać. Antologia radosnych opowiadań”, red. Wioletta Cyrulik, Gdynia, Novae Res, 2019




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat