„Mistrz i Małgorzata” – recenzja

Recenzja książki „Mistrz i Małgorzata”.
Pochodzący z Rosji klasyk w nowoczesnym wydaniu.

Mistrza i Małgorzatę” zna każdy, kto świętował już szesnaste urodziny i/lub ukończył pierwszą klasę szkoły średniej. Zakładając oczywiście, że lubił lekcje języka polskiego i nie siedział na nich ze słuchawkami w uszach. Nawet jeśli sam powieści nie przeczytał, nie mogło go ominąć omawianie klasycznego dzieła Michaiła Bułhakowa, rozbieranie go – oczywiście dzieła, nie autora – na części pierwsze oraz dokopywanie się do warstwy symbolicznej, wykonywanie archeologicznej pracy na delikatnych znaczeniach ukrytych.

Wychodząc z założenia, że każdy zna treść „Mistrza i Małgorzaty” – a jeśli nie, natychmiast powinien to nadrobić, bo książka jest naprawdę dobra jako zwykłe dzieło, nie tylko jako lektura szkolna! – skupię się na tym, co wyróżnia najnowsze wydanie i czemu warto sięgnąć właśnie po nie.

Pierwszym z argumentów przemawiających za wyborem wydania z 2016 roku, za które odpowiada krakowski Znak, jest okładka projektu Kuby Sowińskiego. W XXI wieku, w którym królują przepych, internet i filmy z kotami, wszyscy lubią od czasu do czasu samotnie posiedzieć i odpocząć w minimalistycznie urządzonej knajpce, najlepiej nad kubkiem kawy i ze smartfonem w ręce, przeglądając milionowy mem z uroczym kotem. W myśl tego założenia nowy „Mistrz i Małgorzata” ma wszystko, czego potrzebuje ów młody człowiek: nowoczesny design, minimalizm, komputerowe ikony i łapę kota. Pełen pakiet, full opcja.

Drugim argumentem jest nowy przekład powieści Bułhakowa, za który odpowiadają aż trzy osoby: Leokadia Anna Przebinda, Grzegorz Przebinda i Igor Przebinda, czyli mąż, żona i ich syn (do kompletu brakuje jedynie córki – Anety). Jak dowiadujemy się z opisu książki, dowodzą oni, iż nie wszystko zostało o „Mistrzu i Małgorzacie powiedziane”, i polemizują z poprzednimi przekładami, co doskonale pokazuje... niemal sto ostatnich stron!, zapisanych drobnym drukiem i zawierających przypisy. Poloniści powinni mieć się na baczności!

Trzecim argumentem jest oczywiście ponadczasowa treść, która – jak napisałam, ale jeszcze raz powtórzę – jest warta zgłębienia bez względu na to, czy „Mistrz i Małgorzata” znajduje się w polskim kanonie lektur, czy nie. Niestety często bywa tak, że powieści czytane w szkole brzydzą nas i źle się kojarzą – z przymusem, z jedynkami, z uwagami do dziennika i odpytywaniem na ocenę. Jeśli tak podejdziemy do sprawy, jasne, możemy się zniechęcić. Warto jednak dać powieści jeszcze jedną szansę po latach, gdy licealne krzywdy zatrą się już pamięci. Tegoroczne wydanie Znaku może być punktem wyjścia.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata, Kraków, Znak, 2016




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat