Jej poczynania stają się godne potępienia nie tylko przez Kościół, ale i przez ogół społeczeństwa. Życie, które prowadzi księżna d’Amalfi jest pełne grzechu, uciech cielesnych i nie tylko. Główna bohaterka nie przebiera w środkach, by zaspokoić swe potrzeby. Nie tylko ona jest jednak egocentryczką, skupioną na zadowalaniu swego ego. Ci, którzy ją otaczają, ulegają też pokusie władzy czy pieniędzy. Tego typu niemoralne zachowania wydają się być tak bardzo współczesne i bliskie naszej rzeczywistości. Reżyser sztuki między innymi tę cechę utworu Webstera chciał uwypuklić, próbując tym samym trafić ze średniowiecznym tekstem do współczesnej publiczności. Jak sam to określił: „… Webster wiarygodnie opisuje kryzys norm, zasad, idei i wartości przypisywany zazwyczaj naszym współczesnym czasom”.
Moją szczególną uwagę zwróciła oprawa muzyczna spektaklu. Dźwięki, zagrane na żywo przez zespół Kormorany były bardzo poruszające. Często grały pierwszoplanową rolę w sztuce. Nadawały ton i rytm wszystkim zdarzeniom, wpasowując się w całą mroczną atmosferę spektaklu. Oszczędna scenografia Małgorzaty Bulandy, pozwalała skupić się na grze aktorskiej i muzyce. Akcja całego utworu rozwijała się powoli, nabierając tempa z każdą kolejna sceną. Gra świateł, dźwięków i elementów tanecznych wpłynęła na plus całościowego odbioru sztuki. Zaskakujące były z kolei sceny bardzo śmiałe i odważne, o zabarwieniu erotycznym. Całość ogląda się miło, ale nie jest to porywający spektakl. Mimo ciekawej tematyki i zwartej akcji, pozostaje pewien niedosyt. Czy aktorstwo nie było na najwyższym poziomie? Czy może zbyt głośna muzyka zniechęciła widzów? Czegoś brakowało, jakiegoś magicznego elementu, który sprawia, że po wyjściu z teatru długo myślimy o bohaterach i ich poczynaniach. Tutaj tego nie było. I chyba publiczność miała podobne zdanie.
Sylwia Pardej
(sylwia.pardej@dlalejdis.pl)
Fot. K. Bieliński