Roztańczony Romeo, roztańczona Julia

Recenzja baletu Romeo i Julia w Operze Wrocławskiej.
„Romeo i Julia” to historia miłości ekspresowej. W ciągu trzech dni i trzech nocy wydarzyło się to wszystko, co może czekać kochanków. Oprócz znudzenia.

Balet na podstawie Szekspirowskiego także nie znudzi widowni dobrze znanymi treściami, bo najważniejsze jest to, co w miłości – odbiór emocjonalny.

Opera Wrocławska zakończyła rok premierą baletu „Romeo i Julia”, który jest już czwartą koprodukcją w sezonie. Tym razem powstała we współpracy z Teatrem Wielkim w Łodzi (premiera 23 stycznia 2010 roku). Muzykę stworzył w latach 30’ Sergiej Prokofiew, który jest jednym z najwybitniejszych kompozytorów XX wieku nie tylko rosyjskich, ale również światowych. Twórca, którego ponad dziesięć lat później władza rozdzieliła z żoną, na mocy dekretu o zakazie małżeństw obywateli ZSRR z obywatelami innych krajów, stworzył piękną, wzruszającą i chwytającą za serce oprawę spektaklu, przedstawiającą piękno miłości i jednocześnie jej dramat. Muzyka, z powodu coraz niższych dotacji, nagrana została przez bostońską orkiestrę. To, co dla widowni może być przeszkodą w odbiorze, jest ułatwieniem dla tancerzy, dla których nawet mała zmiana tempa, która zdarza się w grze na żywo, ma bardzo duże znaczenie.

Autorem inscenizacji oraz choreografii jest Jerzy Makowski. Stworzył on wizję ruchu, który zależny jest od kostiumów. Interesowała go konfrontacja dwóch przeciwnych sił. Oprócz tego Makowski to twórca libretta, które stworzył nie na podstawie tekstu Prokofiewa, oparł się natomiast na dziele Szekspira. Oryginał podzielony był na IV akty, Makowski zaś zrobił z tego II, wybierając najbardziej symfoniczne części. Będąc pod wpływem teatru dramatycznego (np. „Księcia niezłomnego” Grotowskiego), stworzył spektakl ruchowy, który montowany jest jak film, z urywków zdarzeń. Do sztuki wprowadził mroczną i bardzo tajemniczą postać Fatum (w tej roli Gienadii Rybalchenko), podkreślając wizję tragedii, która od początku wisiała nad zakochaną parą, a od której, wydawałoby się, nie można było uciec. Uwidoczniona jest także rola matki Julii (Sylwia Piotrowicz), która w drugim akcie jest znacząca dla akcji.

Scenografia stworzona została przez Ryszarda Kaję. Niejako kontynuuje on dzieło ojca, który w 1960 roku wykonywał scenografię i kostiumy także do „Romea i Julii” w opracowaniu Jerzego Gogoła. Stąd zaczerpnął motywy okienne. Pomimo tego, że artysta korzysta raczej z barokowych środków, tutaj ograniczył je i wprowadził pewien kod estetyczny, aby łatwiej je było odczytać. Zwaśnione rody ubrane są w dwa, nielubiące się kolory – czerwień (Capuletti) i zielony (Montecchi). Barwy oddzielnie symbolizują miłość i nadzieję, jednak tych dwóch na końcu zabraknie. W drugim akcie znikają, a na ich miejsce pojawiają się szarości, które odzwierciedlają nastroje panujące na scenie. Świat dla zakochanych pozbawiony jest barw. Pomimo prostoty, nie zabraknie balkonu, który, aby zaintrygować, jest miejscem jak ołtarz, łoże, czy też pokój.

Starania szeregu osób zdałyby się jednak na nic, gdyby nie główne postacie. W roli Julii obsadzona została fenomenalna Nozomi Inoue. Japonka wspaniale odegrała rolę dziewczyny, która najpierw jest niewinną nastolatką uskrzydloną przez miłość. Beztrosko tańczy, zwiewnie, z gracją oraz uśmiechem. Później na naszych oczach staje się kobietą, kochanką, świadomą swego uczucia i siły z niego płynącej. Rację miała Ewa Michnik, która wychwalała na konferencji prasowej nie tylko jej urodę i technikę, ale również talent do przekazania emocji, wnętrza. Warto zwrócić także uwagę na Romea, w którego wcielił się Rosjanin Sergii Oberemok. Znakomicie pokazał siłę i odwagę młodzieńca, graniczącą z łagodnością i czułością względem ukochanej.

Wirujące suknie, sceny walki szermierskiej, bale, śmierć i intryga. Miłość. Pomimo rozczarowującego pod względem estetycznym zakończenia, które na tle całej sztuki wypadło blado, „Romeo i Julia” w Operze Wrocławskiej to przepiękne 134 minuty. A historia zdaje się, jakby stworzona dla baletu, gdzie za pomocą tańca można ukazać wszystkie skrajne emocje, które podsuwa nam dzieło Szekspira.

Iwona Kusiak
(iwona.kusiak@dlalejdis.pl)



Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat