„Susza” – recenzja

Recenzja książka „Susza”.
Jakie przedmioty towarzyszą Wam podczas czytania książek? Okulary? Telefon? Notatnik? Sięgając po „Suszę”, przygotujcie duuużą szklankę zmrożonej wody.

„Susza” to książka na czasie. Na dodatek w podwójnym sensie. Po pierwsze idealnie pasuje do środka gorącego lata, ponieważ pozwala czytelnikom wczuć się klimat. Po drugie wpisuje się w dyskurs ekologiczny, który z uwagi na postępujące globalne ocieplenie łączy świat ponadnarodowo. Stanowi utwór z jednej strony rozrywkowy – przynajmniej na tyle, na ile powieść katastroficzną można określić „rozrywkową” – z drugiej uświadamiająco-pouczający. Gatunkowo jest to literatura młodzieżowa, niemniej według mnie trafi do znacznie szerszego grona odbiorców. Ja właśnie skończyłam trzydzieści lat, a historia i tak wywarła na mnie wrażenie.

Fabuła „Suszy” zaczyna się od pozornie drobnego i chwilowego problemu mieszkańców Kalifornii. Na skutek błędnych i utajnionych decyzji politycznych ludzie zostali odcięci od wody. Najpierw zamilkły krany – od tego problem wziął nazwę: Suche Krany – następnie zaś naturalne zbiorniki wodne wyschły, a sztuczne zostały opróżnione w celu pomocy najbardziej potrzebującym (lub uprzywilejowanym). Do sklepów przestały przychodzić zarówno napoje, jak i żywność. Mieszkańcy Kalifornii stanęli w obliczu klęski suszy i ogromnego pragnienia.

W tak zarysowanym świecie nietrudno o konflikty. Ludzie przebywający w upale i niemający dostępu do wody porzucili etykę i wszelkie oznaki ucywilizowania. Za kroplę wody byli w stanie zrobić wszystko. Zamienili się w – jak nazywali ten stan bohaterowie powieści – „wodne zombie”. Wiele osób zmarło, wiele zostało zabitych, równie wiele zachorowało. Wszystko to odbyło się w piaszczystej, brudnej scenerii. Z przesuszoną ziemią u stóp, z martwymi roślinami dookoła.

Wracając do wstępu, mnie podczas lektury książek najczęściej towarzyszą telefon i – w zależności od pory roku – szklanka napoju gazowanego lub herbata. Ale nie tym razem. Jak nie lubię wody i w czystej postaci nie pijam jej niemal wcale, tak kiedy czytałam „Suszę”, marzyłam o wypiciu pięciolitrowego baniaka na raz. Czułam ból spieczonych ust, szczypanie spalonej skóry i suchość ciała pragnącego nawodnienia. Przedstawiony przez Neala i Jarroda Shustermanów świat pochłonął mnie bez reszty. Życzę Wam i samej sobie, żebyśmy trafiali wyłącznie na tak wciągające powieści. Jednocześnie życzę nam wszystkim, żeby piekielny scenariusz nie doczekał się realizacji za naszych żyć.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

N. Shusterman, J. Shusterman, „Susza”, YA! (Grupa Wydawnicza Foksal), Warszawa, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat