Wywiad z Marcelem Woźniakiem

Wywiad z Marcelem Woźniakiem - autorem kryminałów "Powtórka" i "Mgnienie".
Z uwikłanym w piekle słów, zamkniętym w nieograniczonej przestrzeni środków artystycznego przekazu, człowiekiem orkiestrą, śmiało podążającym za marzeniami,...

artystą i realistą porozmawiamy o darze tworzenia i życiu współczesnych pisarzy, kryminałach, sile wyobraźni, mediach społecznościowych oraz tajemniczym płaszczu…

SKD: Jesteś pisarzem, dziennikarzem, scenarzystą, reżyserem, byłeś aktorem i porywającym głosem toruńskiego radia, w której roli czujesz się najlepiej? Która przynosi najwięcej satysfakcji?
Jak to wszystko wymieniłaś, doszedłem do wniosku, że z kimś mnie pomyliłaś (śmiech). Wszystkie te profesje są satysfakcjonujące, jeśli można się przyłożyć i robić coś z przyjemnością. Od szkoły podstawowej chciałem być dziennikarzem – szkolna gazeta, szkolne radio, a potem studencka gazeta, studenckie radio i w końcu prawdziwe radio i prawdziwe, komercyjne media. Na studiach zapaliłem się do filmów – stąd praca przy festiwalach, etiudy filmowe, scenariusze. Książki przyszły na końcu, po zebraniu tych wszystkich doświadczeń. Jak to powiedziała kiedyś moja mama podczas mycia naczyń: „żeby pisać, trzeba najpierw coś przeżyć”. No więc, mamo, miałaś rację (śmiech).

SKD: Czytałam, że uważasz, że jesteś humanistą z powołania, a filologiem z kierunku, zatem czy nie naturalną koleją rzeczy byłoby nauczanie i np. praca w szkole?
Myślę, że taki był plan... kiedyś (śmiech). Tak, polonistyka kojarzyła się z nauką języka polskiego. Potem poszedłem własną drogą i wizja bycia nauczycielem wylądowała na ostatnim miejscu, zaraz za pracą na platformie wiertniczej i w kopalni. Jednak i to się zmieniło. Dziś prowadzę zajęcia z Kreatywnego pisania – zarówno w ramach praktyk na uczelni, jak i podczas warsztatów z ludźmi w każdym wieku. Myślę, że książki i nauka będą istnieć zawsze. Zawsze będziemy poznawać świat i wyciągać z tego wnioski, bo bez wnioskowania nie ma ludzkości. I widzę siebie za kilkadziesiąt lat właśnie w takiej roli, siedzącego przy ognisku, opowiadającego, jak kiedyś, pewnego dnia, wysiadł nagle Internet, czym wywołam popłoch wśród zgromadzonych (śmiech).

SKD: Ciężko wyobrazić sobie taką sytuację. Czy w Polsce (w kraju, gdzie większość Polaków podobno nie czyta) da się żyć tylko z pisania? I traktować szeroko pojętą sztukę jako formę zarobkową? Zwłaszcza po sukcesie swojego powieściowego debiutu "Powtórka"?
To bardzo skomplikowane. Na luksus życia z samego pisania pozwolić sobie może niewiele osób. Natomiast jedynym sposobem, by kiedyś zacząć żyć z pisania, jest nieustanne pisanie. Jednocześnie, nie można pisać tylko po to, by być sprzedawanym. Pisze się z serca i umysłu. Ja tak mam, tak mają znajomi twórcy, których podziwiam za pracowitość – Robert Małecki, Przemek Semczuk, Marika Krajniewska, Ola Zielińska... Mógłbym wymieniać długo. Pisarze, to dziwne zwierzęta.

SKD: Miejmy nadzieję, że taki luksus przed Tobą. Zatem jak postrzegasz rynek wydawniczy w Polsce?
Myślę, że pomimo rozwoju druku, maszyn i dystrybucji, żywot pisarski jest zaskakująco podobny do tego z czasów przed rozwojem maszyn i prasy. By żyć z pisania, ktoś musi nam za pisanie płacić. By tak się stało, ktoś musi czytać to, co napiszesz. By czytał, trzeba do niego dotrzeć z książką, która dziś – mówię to z bólem serca – jest niejako produktem. Świat finansów bardzo się polaryzuje. Poczytni pisarze, wspierani przez wielkie sieci, zarabiają bardzo dużo. A bardzo wielu pisarzy piszących bardzo wiele książek zarabia... niewiele. Przyznaję, że wciąż próbujemy ze znajomymi twórcami rozgryźć mechanizmy działające rynkiem, który to rynek nie znosi wątpliwości. Za autorem idzie kampania i okładka – każda książka sprzedawana jest, jako ta najlepsza. Sam się w tym gubię. Z pewnością książka nie jest jednak tylko produktem, ponieważ – by ją napisać – potrzeba nie tylko wiele czasu, ale tak jak wspominałem, serca. Przypomina to tworzenie rzeźby czy malowanie panoramy. By składało się to na finansowy układ, trzeba przełożyć wartość i potencjał utworu na mechanizmy rynkowe. I tak z jednej strony mamy wielkie sieci, którą tworzą wynik, ale z drugiej – media społecznościowe i wolny dostęp do informacji. Dlatego mogę się tylko cieszyć – w kilka miesięcy trafiłem do jakiejś liczby czytelników, którzy poznali moje książki. Kiedyś, przed Internetem, byłoby to o wiele trudniejsze. Jeśli natomiast pytasz między wierszami o finanse, to dwudziestoletnie auto zamieniłem na piętnastoletnie. Wczoraj odpadł tłumik (śmiech).

SKD: Czyli nieznacznie podniósł się komfort życia. Jak wygląda Twój „dzień z życia pisarza”? Wstajesz rano, pijesz herbatę i siadasz od razu do pisania, czy masz jakiś swój rytuał czy schemat działania?
Czasami nie wstaję, bo się nie położyłem (śmiech). Cała sztuka polega na wyrobieniu sobie pewnego systemu, który jest efektywny i ergonomiczny. Nie mam wciąż willi z tarasem, więc pozostaje obdrapane biurko lub biblioteki czy kawiarnie. Pisanie składa się z kilku elementów. Wbrew pozorom, nie jest nim samo „pisanie” właśnie, ale zbieranie informacji, praca nad koncepcją, podłapywanie historii. Moje pisanie zaczyna się często w kolejce w sklepie, kiedy słyszę, jak matka mówi do dziecka: „a ty co się tak cieszysz na widok tej zabawki, toć już wczoraj ją widziałeś” (śmiech) Regularnie zapisuje słowa, cytaty, przemyślenia, charakterystyki i tropy. Ustalam sobie w końcu, że pora przejść od konceptu do fizyki – klawiatury i palców. Rano ćwiczę, piję yerbę, ustalam, które sceny dziś ruszę. Wówczas staram się pisać do pełnych godzin zegarowych. Nieubłagalność wskazówek działa motywująco. Po trzech-czterech godzinach przychodzi zmęczenie i wówczas najczęściej zmieniam miejsce. Najpiękniej byłoby siedzieć w przestronnej kawiarni z wielkim oknem, ale nie stać mnie na codzienne picie kawy i zajadanie bagietek – tak pisarskie życie wygląda tylko na filmach (śmiech). Niemniej, małe przyjemności są konieczne. Bo pisanie przez osiem godzin dziennie, to fizycznie i psychicznie wielkie obciążenie. Bartek Szczygielski napisał gdzieś niedawno, że po pisaniu od rana do nocy czuł się, jak po zderzeniu z ciężarówką (śmiech). Miał rację! (śmiech) Nie potrafię pisać po dwadzieścia minut codziennie przez cały rok, proces skracam raczej do kilku tygodni, które przypominają ostatni miesiąc ciąży. Pisanie, to ciągła walka – zadowolenie z nowego pomysłu ściera się z ukrytym na ramieniu krytykiem, mówiącym: „wywal to”. „Ale to jest niezłe” – odpowiadam. „Niezłe, to są jajka na boczku. To jest do dupy!”... I tak dalej (śmiech). Nie piszę chronologicznie – pozwala to uniknąć rutyny lub blokady i fiksacji nad jednym pomysłem. Trudnością w takim modelu jest jednak utrzymanie ciągłości myśli. Dlatego pomocne są fiszki i notatki, dodatkowe pliki. Z mniejszych całości stopniowo tworzą się rozdziały. Do ostatniego dnia jestem przekonany, że książka nie powstanie. Mówię absolutnie szczerze (śmiech). Kiedy kończę, radość trwa krótko. Bo wiesz, że za chwilę redakcja (śmiech). Nie jestem w stanie porównać pisania do niczego innego. To jak gra w szachy bez szachownicy, jak to się mówi - „na ślepo”. Nie wiesz, jakie ruchy przyjdzie ci wykonać. Wiesz tylko, że jaka pozycja by nie była, trzeba będzie coś wykombinować... Wieczorem idę na siłownię. Bieganie i ćwiczenia pozwalają nie tylko utrzymać jasność umysłu, ale i pion pleców (śmiech). Czasem od pisania są tak garbate, że gdybym się na nich położył, to pobujałbym się na tym garbie dwa razy i zasnął (śmiech). Potem, podobnie jak wszyscy ludzie na Ziemi, zasypiam i śnię o deadline'ach, kipiących ze złości wydawcach i mordujących mnie we śnie własnych bohaterach. Budzę się zlany potem. A zegarek ani drgnął. I wtedy znów piszę, aż nie opadnę z sił. I znów zasypiam, i budzę się z nosem na klawiaturze, a tam, pod klawiszem, na którym spałem, jest napisane: „powiedział aaaaaaaaaaaaaaaaaaa...” (śmiech)

SKD: Piszesz scenariusze i podobnie traktujesz swoje publikacje jako scenariusz obity fabułą, w którą wkładasz iskrę życia, czyli jak to powiedziałeś "wykonujesz podbudowę". Czy to, że jesteś również reżyserem i scenarzystą sprawia, że Twoja wyobraźnia zamknięta jest w klatkach, które tworzą obraz, a następnie dopasowujesz do nich słowa?
Nie wiem czy tak jest. Może jeśli doświadczę kiedyś śmierci klinicznej i spojrzę na siebie z boku, to odpowiem (śmiech). Doświadczenie sceniczne i filmowe pozwala lepiej zrozumieć przebieg scen, to fakt. Aktorzy dostają przecież cel do osiągnięcia: „w tej scenie zrób wszystko żeby wkurzyć tego gościa”. Albo: „nie pozwól, żeby wyszła”. Mając cel i intencję, łatwiej uszyć dialog, a z dialogu rytm sceny, która ma swoje małe zwroty akcji w puentach, spojrzeniach czy wirującym pod sufitem wiatrakiem... (śmiech) Ale naprawdę nie wiem, ile filmowa wyobraźnia dodaje, a ile książkom odbiera. Piszę tak, jak umiem... (śmiech) Żeby jednak odpowiedzieć choć trochę na temat, to przyznaje, że często używam określenia „jeśli spojrzeć na niego z daleka, to wyglądał, jak...” W pewnym sensie przemycam coś w rodzaju ujęć filmowych. Czy to się sprawdza, nie wiem! (śmiech)

SKD: Jak dla mnie sprawdza - czytam Twoją powieść i od razu widzę odpowiednie ujęcie np. na tle magicznego Torunia. Akcja Twoich powieści "Powtórka" i "Mgnienie" to głównie Toruń. Toruń dlatego, że czujesz się "torunianinem" i znasz to miasto oraz jego klimat, ale skąd pomysł na Brodzkiego? Czy idea napisania kryminału zrodziła się pod wpływem "Złego" Leopolda Tyrmanda, którego biografię opublikowałeś w roku 2016? Pomyślałeś Warszawa ma swojego Tyrmanda, Toruń będzie miał mnie.
Pracowałem w Toruniu wiele lat i wiele lat obserwowałem rytm miasta. Od kilkunastu lat marzyłem o umiejscowieniu pościgów i strzelanin na tych ulicach. Wystarczy wieczorem, we mgle, przejść się Bulwarem Filadelfijskim i wejść w którąś fosę. Przejść pod murami, w stronę Rynku Nowomiejskiego i zakręcić w ulicę Zaszpitalną albo Międzymurze... I już nic nie jest takie samo. Zręby pierwszej powieści, która miała kilka tytułów, jak „Skosmos”, „Mgnienie” albo „Legenda Dziwnego Miasta”, powstały kilka lat przed tym, jak „Zły” trafił w moje ręce. A kiedy już trafił, rozpalił wyobraźnię jeszcze bardziej. Do Tyrmanda nigdy się nie porównywałem. Chodziło raczej o bliskie mi myślenie o literaturze czy przestrzeni. Znalazłem w Tyrmandzie dobrego znajomego. Po napisaniu książki o nim, po przeanalizowaniu jego życia, jeszcze bardziej zrozumiałem, że pisanie ma sens. Tak trafiłem do wydawnictwa Czwarta Strona z pomysłem „Powtórki”. Kryminał wydał się wyzwaniem. Każdy lubi zagadki. Lubisz zagadki? (śmiech)

SKD: Bardzo, ale nie ukrywam wykreować dobrą zagadkę jest chyba trudniej niż wyczarować prozę obyczajową. Jak uważasz? Zacząłeś od biografii, która zdobyła szereg przychylnych recenzji i nagród. Stworzyłeś kryminały klasyczne i trochę filozoficzne, czy masz ochotę napisać coś z innego gatunku?
Być może, za kilka lat, kiedy jeszcze coś przeżyję (śmiech). Powieść jest gatunkiem bardzo pojemnym. Myślę, że przyjdzie czas, że będę chciał opisać w książce coś więcej, niż zagadki kryminalne. Scenariusz napisze życie. Samo życie – to jest właśnie to... jak w piosence (śmiech).

SKD: Od samego początku stawiasz na mocną obecność w mediach społecznościowych. Dzielisz się swoją codziennością. Dlaczego? Czy to pomaga w zbieraniu pomysłów na dalszą działalność?
Kiedy pisałem książkę o Tyrmandzie, robiłem wiele zdjęć i nagrywałem filmy. Pomyślałem, że się to przyda. Gdy premiera książki była coraz bliżej, musiałem coś przedsięwziąć. Zdecydowałem, że założę autorski fanpage, gdzie będę pisać o tych rzeczach. Dzięki temu ktoś będzie mógł dowiedzieć się, jak znalazłem jakieś cenne dokumenty w Kalifornii, a niekoniecznie będzie czytał, jakiej płyty słucham przy obieraniu cebuli (śmiech). Albo że obieram ją w okularach do pływania (śmiech). Musiałem te rzeczy rozdzielić, bo z kolei moi znajomi też nie będę w kółko czytać o mojej pracy. Stąd fanpage – strona poświęcona działalności zawodowej, kulturze, przemyśleniom. Media społecznościowe pozwalają dzielić się tym z innymi. Dzięki nim można prezentować swoje spojrzenie na świat. Przejawia się to w share'owanych linkach, zdjęciach czy podejmowanych wątkach. Jest to też z pewnością kanał promocyjny, ale dość specyficzny – nie kryją się tu za mną agencje reklamowe. Jeśli ktoś pisze, odpisuję. Ktoś chciałby autograf, dostaje autograf. Ktoś pyta, jak zacząć, podsuwam mu pomysły, jak zacząć pisać. Ktoś wrzuca mi w komentarzu reklamę – każę mu spadać na bambus. Docinamy sobie czasem dla żartów z Przemkiem Semczukiem czy innymi autorami kryminałów, dopingujemy się do pracy. Niedawno widziałem, jak Wojtek Chmielarz relacjonował ostatni dzień pisania książki, podając liczbę znaków tekście. To było to zderzenie z ciężarówką (śmiech). Z mitycznego autora człowiek staje się przez to człowiekiem, który za kilka dni stoi obok na targach książki. A tam dyskutujemy o różnych rzeczach i jest fajnie. Są takie zabawne grafiki „co myślą moi znajomi, a jak jest naprawdę”, i poniżej – seria zdjęć. Nie każdy pisarz ma bibliotekę, jak Umberto Eco, ale i nie każdy pije brandy w ciemnym szynku (śmiech). Nigdy nie lubiłem udawać kogoś, kim nie jestem. Może to moja wada, może więcej zyskałbym medialnie będąc niedostępnym, tajemniczym pisarzem w płaszczu i kapeluszu. Ale jestem sobą. Choć mam płaszcz (śmiech). Pisanie książek to część mnie. Jeśli ktoś chce o tym pogadać, klika i jest. Chce porozmawiać z innym autorem z półki kryminalnej, wchodzi do Michała Larka czy Remka Mroza. Chociaż on na jednej półce się zmieści (śmiech).

SKD: Jakie plany na przyszłość?
Odebrać piętnastoletnie auto z warsztatu. A propos, dzwonił do mnie niedawno mój człowiek z Częstochowy – Robert Jasiak ze wspierajkulture.pl. „Nie zapisałeś mojego numeru telefonu!” - powiedział. Musiałem mu tłumaczyć, że kiedy dzwonił poprzednio, dokładnie w tamtej chwili najechałem na coś, przedziurawiło tłumik i byłem zdezorientowany. Teraz zadzwonił znów – kiedy odstawiałem auto z tą właśnie usterką do warsztatu. I znów nie zapisałem numeru. Robert, przepraszam! Jak odbiorę auto, zapiszę numer! (śmiech) Co jeszcze?... Napisać kilka książek. Przebiec maraton. Nie uprzykrzyć nikomu życia. Trochę się pośmiać. Wyspać się. A Twoje?

SKD: Żeby porozmawiać o moich planach musielibyśmy jeszcze raz się spotkać (choćby wirtualnie – śmiech). Bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas i życzę samych sukcesów w Nowym Roku.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Czekam na listę Twoich planów, a Czytelniczkom i Czytelnikom życzę dużo czasu pod ręką. Jak jest czas – można zrobić wszystko. Wszystkiego dobrego.

Rozmawiała
Sandra Kortas-Dorsz
(sandra.kortas@dlalejdis.pl)

Fot. Łukasz Piecyk




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat